| Charat - 2013-08-08 17:36:05 |
Wielokrotnie kopana w wirtualne cztery litery przez członkinie tego forum postanowiłam zrobić eksperyment. Polegać to będzie na tym, że (jeśli administracja pozwoli) zostawię sobie tutaj ten temacik i co jakiś czas, kiedy wena na Slayers akurat zaatakuje, coś naskrobię. A nuż, widelec, wyjdzie z tego fanfik.
Optymistyczne założenia:
- tekst miałby się opierać na wszystkich seriach Slayers, w tym i najnowszych (anty-fanom Pokoty oszczędzam udarów serca na wstępie, postać się prawdopodobnie nie pojawi) - przewidziane Xellossowo-Filiowe momenty - skoro już o momentach mowa, mogą się pojawić takowe dla obywateli z dowodem - zapewne pojawią się OC, czyli oryginalne postacie - pamiętamy, że to eksperyment i wszystkie uwagi, poprawki i konstruktywna krytyka są mile widziane
- nie wchodzić w głowę bohaterom. - pozwolić czytelnikom samodzielnie wyciągać wnioski co do emocji postaci.
Hmm, to chyba tyle.
|
| Charat - 2013-08-08 18:26:37 |
Turkot kół na żwirowym podjeździe prowadzącym do tylnego wejścia 'Antiques & Maces' zwrócił uwagę Filii. Podniosła głowę znad księgi rachunkowej, koncentrując spojrzenie na widoku za oknem. Zwykły człowiek musiałby wstać i odsunąć firankę, by dojrzeć coś więcej niż zarys postaci. Smoczyca jednak potrzebowała tylko ułamka sekundy na skupienie wzroku. Słuch ją nie mylił, wóz zatrzymał się dokładnie pod wyjściem ze sklepu. Normalnie to z niego właśnie korzystali dostawcy i kontrahenci. Jednak tego słonecznego przedpołudnia Filia nie spodziewała się żadnej dostawy a dwa największe zamówienia wysyłkowe już dawno były w realizacji. Przez chwilę obserwowała, jak z wozu wysiada kilka osób. Rozmawiali przyciszonymi głosami, także nie mogła rozróżnić poszczególnych słów, z latwością jednak wyłapała obcy, śpiewny akcent. Klienci. Zeszła po schodach na parter, łapiąc po drodze fartuch i przewiązując go w pasie. Stanęła za ladą dokładnie w momencie, gdy klienci właśnie rozglądali się po części sklepowej. Wykorzystała zatem okazję, żeby się im przyjrzeć. Do jej sklepu weszło przynajmniej pięć osób. Hałasy z zewnątrz sugerowały, że przynajmniej jeszcze trzy kręcą się wokół wozu. Najbliżej lady stał wysoki, szczupły mężczyzna o białych włosach. Miał na sobie płaszcz podróżny z obszytym futrem kapturem, zakrywającym niemal całą sylwetkę. Cerę miał smagłą, za pasem miał zatknięty miecz. Nie zauważył jej jeszcze, wzrok miał skupiony na swoich towarzyszach, zajętych przeglądaniem rozłożonych towarów. - Witam w 'Antiques & Maces', w czym mogę państwu pomóc? - zapytała. Błyskawicznie wszystkie oczy skupiły się na jej osobie. Mężczyzna, którego wcześniej zaobserwowała, zrobil krok w jej stronę. Skinął jej na powitanie głową. - Dzień dobry. Chcielibyśmy zakupić kilka koniecznych rzeczy. - odezwał się z obcym akcentem białowłosy. Patrzył na Filię oczami błękitnymi jak niebo. - Również sprzedać, jeśli jest taka możliwość. - To zależy od rodzaju towarów, jakie chcecie państwo sprzedać. - oświadczyła smoczyca. Mężczyzna skinął głową i rzucił po cichu jakieś słowo. Do lady podeszła młoda dziewczyna. Ciemna skóra i podobne, choć łagodniejsze rysy twarzy upodabniały ją do mężczyzny. Jej wlosy były jednak jasnoróżowe, najprawdopodobniej ufarbowane. Zdradzały ją białe odrosty. Oczy również miała inne, mocno czerwone. - Chciałabym sprzedać miecz. - oznajmiła bez wstępów. Filia spojrzała na rękojeść miecza, wystającą zza pleców klientki. Ostrze musiało być niemal tak długie, jak wysoka była dziewczyna. - Nie, nie chodzi o ten. Nie mam go w tej chwili przy sobie. - pokręciła głową czerwonooka, uśmiechając się. Uśmiech ten nadawał jej twarzy lekko kpiący wyraz. Kojarzył się z kotem. - To nie heavy blade, ale też klasa A+. Doskonale wyważony, obosieczny. Z hartowanej stali. Dodatkowo ma wzdłuż rylca wyryte runy, które po wymówieniu odpowiedniego zaklęcia rozgrzewają ostrze do bardzo wysokiej temperatury. Jest trochę przykrótki, tylko 50 centymetrów długości. Czy byłaby możliwość sprzedania go? Filia słuchała uważnie. Specyfikacja niewiele jej mówiła, ostrzami wszelkiego rodzaju zajmował się Gravos. Jedno było pewne, mimo obcego akcentu panienka wcale nieźle posługiwała się tutejszą mową. - Musiałabym go najpierw zobaczyć. - odparła.
Na dziś tyle.
|
| Meitsa - 2013-08-08 20:49:33 |
Krótkie a juz dobrze sie zapowiada. Masz styl, którego mi brakuje, bo w prosty sposób a z dobrze dobranym slownictwem opisujesz sytuacje. Lubię RPGi i jeżeli w fiku znajdzie sie żargon stosowany przy broni, zbroi i czarach to juz zacieram ręce. Czy rozowowlosa osóbka nie miała swojego pierwowzoru w twoim starym fiku?
|
| Charat - 2013-08-09 00:27:01 |
O, proszę, jakie bystre oko. Tak, miała, miała. Przeszła spory lifting, ale zostawiłam sobie parę znajomych elementów. Zobaczymy, do czego eksperyment doprowadzi. Mam sentyment, bo prototyp wymyśliłam równo dziesięć lat temu, kiedy pierwszy raz zaczęłam o Slayers pisać. Tak, tak, zaczęłam w 2003 XD
|
| Meitsa - 2013-08-09 11:51:29 |
O, to ja Meitsę chyba jeszcze dalej wymyśliłam, chyba będzie 15 lat temu kiedy fascynowały mnie Motomyszy z Marsa i w jakiś innych kreskówkach przewinęły się żeńskie postacie myszy np. Szczenięce lata Toma i Jerrego oraz Brygada RR :P
A ile współnego będzie ona miała z postacią z... Naixina? W ogóle cała jej rodzinka zapadła mi w pamięć :3
|
| urwena - 2013-08-09 12:59:10 |
Zapowiada sie interesujaco. Zawsze lubilam Twoj styl pisania, Charat, nie wspominajac o postaciach- bardzo dopracowane.... Zwlaszcza ciekawa dla mnie byla Merle.
|
| Charat - 2013-08-09 15:26:27 |
Urwena, przestań, bo się rumienię teraz #^w^#
Odpowiadając na pytanie - założenie jest takie, że niewiele. Ok, jadę dalej z koksem.
|
| Meitsa - 2013-08-09 15:46:18 |
Ale to prawda, że twojego stylu nie da się nie lubić :D
Ganbare, Charat-chan!
|
| Charat - 2013-08-09 16:32:47 |
No dopisałam kawałek XD
|
| Charat - 2013-08-09 18:07:56 |
Turkot kół na żwirowym podjeździe prowadzącym do tylnego wejścia 'Antiques & Maces' zwrócił uwagę Filii. Podniosła głowę znad księgi rachunkowej, koncentrując spojrzenie na widoku za oknem. Zwykły człowiek musiałby wstać i odsunąć firankę, by dojrzeć coś więcej niż zarys postaci. Smoczyca jednak potrzebowała tylko ułamka sekundy na skupienie wzroku. Słuch ją nie mylił, wóz zatrzymał się dokładnie pod wyjściem ze sklepu. Normalnie to z niego właśnie korzystali dostawcy i kontrahenci. Jednak tego słonecznego przedpołudnia Filia nie spodziewała się żadnej dostawy a dwa największe zamówienia wysyłkowe już dawno były w realizacji. Przez chwilę obserwowała, jak z wozu wysiada kilka osób. Rozmawiali przyciszonymi głosami, także nie mogła rozróżnić poszczególnych słów, z latwością jednak wyłapała obcy, śpiewny akcent. Klienci. Zeszła po schodach na parter, łapiąc po drodze fartuch i przewiązując go w pasie. Stanęła za ladą dokładnie w momencie, gdy klienci właśnie rozglądali się po części sklepowej. Wykorzystała zatem okazję, żeby się im przyjrzeć. Do jej sklepu weszło przynajmniej pięć osób. Hałasy z zewnątrz sugerowały, że przynajmniej jeszcze trzy kręcą się wokół wozu. Najbliżej lady stał wysoki, szczupły mężczyzna o białych włosach. Miał na sobie płaszcz podróżny z obszytym futrem kapturem, zakrywającym niemal całą sylwetkę. Cerę miał smagłą, za pasem miał zatknięty miecz. Nie zauważył jej jeszcze, wzrok miał skupiony na swoich towarzyszach, zajętych przeglądaniem rozłożonych towarów. - Witam w 'Antiques & Maces', w czym mogę państwu pomóc? - zapytała. Błyskawicznie wszystkie oczy skupiły się na jej osobie. Mężczyzna, którego wcześniej zaobserwowała, zrobil krok w jej stronę. Skinął jej na powitanie głową. - Dzień dobry. Chcielibyśmy zakupić kilka koniecznych rzeczy. - odezwał się z obcym akcentem białowłosy. Patrzył na Filię oczami błękitnymi jak niebo. - Również sprzedać, jeśli jest taka możliwość. - To zależy od rodzaju towarów, jakie chcecie państwo sprzedać. - oświadczyła smoczyca. Mężczyzna skinął głową i rzucił po cichu jakieś słowo. Do lady podeszła młoda dziewczyna. Ciemna skóra i podobne, choć łagodniejsze rysy twarzy upodabniały ją do mężczyzny. Jej wlosy były jednak jasnoróżowe, najprawdopodobniej ufarbowane. Zdradzały ją białe odrosty. Oczy również miała inne, mocno czerwone. - Chciałabym sprzedać miecz. - oznajmiła bez wstępów. Filia spojrzała na rękojeść miecza, wystającą zza pleców klientki. Ostrze musiało być niemal tak długie, jak wysoka była dziewczyna. - Nie, nie chodzi o ten. Nie mam go w tej chwili przy sobie. - pokręciła głową czerwonooka, uśmiechając się. Uśmiech ten nadawał jej twarzy lekko kpiący wyraz. Kojarzył się z kotem. - To nie heavy blade, ale też klasa A+. Doskonale wyważony, obosieczny. Z hartowanej stali. Dodatkowo ma wzdłuż rylca wyryte runy, które po wymówieniu odpowiedniego zaklęcia rozgrzewają ostrze do bardzo wysokiej temperatury. Jest trochę przykrótki, tylko 50 centymetrów długości. Czy byłaby możliwość sprzedania go? Filia słuchała uważnie. Specyfikacja niewiele jej mówiła, ostrzami wszelkiego rodzaju zajmował się Gravos. Jedno było pewne, mimo obcego akcentu panienka wcale nieźle posługiwała się tutejszą mową. - Musiałabym go najpierw zobaczyć. - odparła. Kolejny koci uśmiech i skinienie głową. Dziewczyna odeszła od lady, ustępując miejsca swojemu niebieskookiemu krewnemu. - Mam listę. - oznajmił mężczyzna, kładąc na czystym blacie kawałek pergaminu i przesuwając go nieznacznie w stronę Filii. Wyraźnym, pochyłym pismem w dwóch kolumnach wypisano nazwy towarów. Lista rzeczy na sprzedaż była niedługa. Zawierała jednak rzadko spotykane przedmioty. Smoczyca uśmiechnęła się nieznacznie. Natomiast zamówienie do realizacji okazało się już mniej ekscytujące - zastawy stołowe, naczynia i sztućce, kilka waz. I broń. - Większość z tych rzeczy mogę państwu sprzedać na miejscu, ale z realizacja tej części... - Filia stuknęła palcem w zamówienie, w sam środek litery o w słowie 'proch'. - Może potrwać nawet kilka tygodni. - uprzedziła. Mężczyzna znów skinął głową. Nie zdradzał żadnych oznak zaskoczenia. Filia spojrzała na niego surowo. Zazwyczaj ludzie skonfrontowani ze smoczym spojrzeniem zaczynali się denerwować i sami wypełniali ciszę słowami. Zwłaszcza, jeśli nie mieli pojęcia o prawdziwej naturze Filii. Jednak jej klient wyczerpał limit słów na dzisiaj i tylko dalej się w nią wpatrywał błękitnymi oczami. - Czy chciałby pan omówić szczegóły zamówienia? - zapytała po dłuższej chwili. Mężczyzna przechylił głowę nieco w bok. Miał podobny do czerwonookiej koci uśmiech. Nie odpowiedział, tylko obrócił się i spojrzał na swoich towarzyszy, wciąż zajętych przeglądaniem towarów. Wyszukał wzrokiem jedną z postaci i podszedł do niej z cichym pytaniem. Filia odwróciła wzrok, nie mogła jednak nie usłyszeć strzępków konwersacji toczącej się w nieznanym, melodyjnym języku. Zauważyła, że właścicielka wielkiego miecza przygląda jej się, ale zanim zdążyła zareagować, do lady ponownie podszedł jasnowłosy. Tym razem prowadził towarzyszkę. Kobieta wyglądała na jego rówieśnicę i była niezwykle urodziwa, jak na śmiertelniczkę. Miała delikatne rysy i prześliczne złocisto-żółte oczy o migdałowym kształcie. - Chiicemy zakyupić tesz to. - oznajmiła, stawiając na blacie duży kubek. - Weziminy ich tyla. - postukała w zamówienie, dokładnie tak samo jak wcześniej Filia. Jej palec zatrzymał się jednak przy wypisanej liczbie 30. Zerknęła przy tym na towarzysza, uśmiechając się do niego szeroko. Twarz mężczyzny od razu się wygładziła, odwzajemnił uśmiech. - Weźmiemy od razu trzydzieści takich kubków, droga pani. - przetłumaczył kulawą wypowiedź swojej partnerki. Filia skinęła głową i nacisnęła na dzwonek. Zza drzwi prowadzących do niewielkiego magazynu wyłoniła się Marie Lou. - Dzwoniła pani, panno Filio? - zapytała, nerwowo wycierając ręce o fartuch i podchodząc do lady. Smoczyca uśmiechnęła się do niej. Mężczyzna i czerwonooka nie okazali zdziwienia, ale ich przepiękna koleżanka zastygła na moment i wpatrywała się w Marie Lou jak w słowo Cephieda. W samym Seyrun nie spotykało się wielu zwierzołaków i zwierzoludzi, na obrzeżach pojawiali się zaś nieliczni. Piękna towarzyszka niebieskookiego musiała rzeczywiście przyjechać z bardzo daleka.
No i to tyle na dziś. Może mnie później natchnie.
|
| Charat - 2013-08-09 18:10:43 |
Postanowiłam przerabiać ten tekst i doklejać w nowym poście, jak coś nowego powstanie.
I do założeń dodajemy:
- nie wchodzić w głowę bohaterom. - pozwolić czytelnikom wyciągać własne wnioski odnośnie uczuć postaci.
Ciekawe, czy się uda. Jak coś zauważycie, błędy, literówki czy nielogiczne fragmenty, to trąbcie!
|
| Rinsey - 2013-08-10 12:18:22 |
Zapowiada się bardzo ciekawie. Fajne opisy, które sprawiają, ze chce się czytać dalej.
Intrygujące są też Twoje ostatnie założenia. Sama nigdy tak nie robiłam, więc z uwagą będę się przyglądać Twojej pracy :)
|
| Charat - 2013-08-11 20:49:05 |
Dziękuję. Lubię opisy. Przyznam, że najbardziej obawiam się opisów akcji, bo przy tych założeniach może być ciężko z utrzymaniem jej tempa. Ale postaram się.
|
| Meitsa - 2013-08-11 20:59:51 |
Ok, przeczytałam jeszcze raz i z błędów zabrakło mi przecinka przed a w pierwszym akapicie i brak polskiej litery w słowie łatwością, też pierwszy akapit.
"Chcielibyśmy zakupić kilka koniecznych rzeczy". Ja bym zamieniła koniecznych na niezbędnych, bo dziwnie się czyta. Chyba, że był to celowy zabieg, bo to wypowiedź obcokrajowca, który nie zna języka perfect.
Marie Lou to ta lisiczka od Jirasa?
|
| Rinsey - 2013-08-12 09:57:51 |
Oj faktycznie O.o'. Akcja bez opisu aktualnej zawartości głowy... To faktycznie brzmi problematycznie... Więc tym bardziej jestem ciekawa, jak to zrobisz :)
|
| Charat - 2013-08-12 14:46:23 |
No to po kolei - błędy zostaną naprawione w następnym poście. O ile nie zapomnę. Bardzo dziękować. Ja ze swojej strony wyłapałam 'słuch ją nie mylił'. Uh, jakiś polonista przewraca się w grobie. Powinno być 'słuch jej nie mylił'.
Hehe, chciałam, żebyście tak myślały. Wyjaśni się w następnym ujęciu.
Rinsey, sama jestem ciekawa. Z drugiej strony, trzeba sobie stawiać wyzwania.
Ok, piszę dalej, bo mam w głowie nowe sceny i chciałabym je przynajmniej naszkicować.
|
| Charat - 2013-08-12 14:49:04 |
Turkot kół na żwirowym podjeździe prowadzącym do tylnego wejścia 'Antiques & Maces' zwrócił uwagę Filii. Podniosła głowę znad księgi rachunkowej, koncentrując spojrzenie na widoku za oknem. Zwykły człowiek musiałby wstać i odsunąć firankę, by dojrzeć coś więcej niż zarys postaci. Smoczyca jednak potrzebowała tylko ułamka sekundy na skupienie wzroku. Słuch jej nie mylił, wóz zatrzymał się dokładnie pod wyjściem ze sklepu. Normalnie to z niego właśnie korzystali dostawcy i kontrahenci. Jednak tego słonecznego przedpołudnia Filia nie spodziewała się żadnej dostawy, a dwa największe zamówienia wysyłkowe już dawno były w realizacji. Przez chwilę obserwowała, jak z wozu wysiada kilka osób. Rozmawiali przyciszonymi głosami, także nie mogła rozróżnić poszczególnych słów, z łatwością jednak wyłapała obcy, śpiewny akcent. Klienci. Zeszła po schodach na parter, łapiąc po drodze fartuch i przewiązując go w pasie. Stanęła za ladą dokładnie w momencie, gdy klienci właśnie rozglądali się po części sklepowej. Wykorzystała zatem okazję, żeby się im przyjrzeć. Do jej sklepu weszło przynajmniej pięć osób. Hałasy z zewnątrz sugerowały, że przynajmniej jeszcze trzy kręcą się wokół wozu. Najbliżej lady stał wysoki, szczupły mężczyzna o białych włosach. Miał na sobie płaszcz podróżny z obszytym futrem kapturem, zakrywającym niemal całą sylwetkę. Cerę miał smagłą, za pasem miał zatknięty miecz. Nie zauważył jej jeszcze, wzrok miał skupiony na swoich towarzyszach, zajętych przeglądaniem rozłożonych towarów. - Witam w 'Antiques & Maces', w czym mogę państwu pomóc? - zapytała. Błyskawicznie wszystkie oczy skupiły się na jej osobie. Mężczyzna, którego wcześniej zaobserwowała, zrobil krok w jej stronę. Skinął jej na powitanie głową. - Dzień dobry. Chcielibyśmy zakupić kilka koniecznych rzeczy. - odezwał się z obcym akcentem białowłosy. Patrzył na Filię oczami błękitnymi jak niebo. - Również sprzedać, jeśli jest taka możliwość. - To zależy od rodzaju towarów, jakie chcecie państwo sprzedać. - oświadczyła smoczyca. Mężczyzna skinął głową i rzucił po cichu jakieś słowo. Do lady podeszła młoda dziewczyna. Ciemna skóra i podobne, choć łagodniejsze rysy twarzy upodabniały ją do mężczyzny. Jej wlosy były jednak jasnoróżowe, najprawdopodobniej ufarbowane. Zdradzały ją białe odrosty. Oczy również miała inne, mocno czerwone. - Chciałabym sprzedać miecz. - oznajmiła bez wstępów. Filia spojrzała na rękojeść miecza, wystającą zza pleców klientki. Ostrze musiało być niemal tak długie, jak wysoka była dziewczyna. - Nie, nie chodzi o ten. Nie mam go w tej chwili przy sobie. - pokręciła głową czerwonooka, uśmiechając się. Uśmiech ten nadawał jej twarzy lekko kpiący wyraz. Kojarzył się z kotem. - To nie heavy blade, ale też klasa A+. Doskonale wyważony, obosieczny. Z hartowanej stali. Dodatkowo ma wzdłuż rylca wyryte runy, które po wymówieniu odpowiedniego zaklęcia rozgrzewają ostrze do bardzo wysokiej temperatury. Jest trochę przykrótki, tylko 50 centymetrów długości. Czy byłaby możliwość sprzedania go? Filia słuchała uważnie. Specyfikacja niewiele jej mówiła, ostrzami wszelkiego rodzaju zajmował się Gravos. Jedno było pewne, mimo obcego akcentu panienka wcale nieźle posługiwała się tutejszą mową. - Musiałabym go najpierw zobaczyć. - odparła. Kolejny koci uśmiech i skinienie głową. Dziewczyna odeszła od lady, ustępując miejsca swojemu niebieskookiemu krewnemu. - Mam listę. - oznajmił mężczyzna, kładąc na czystym blacie kawałek pergaminu i przesuwając go nieznacznie w stronę Filii. Wyraźnym, pochyłym pismem w dwóch kolumnach wypisano nazwy towarów. Lista rzeczy na sprzedaż była niedługa. Zawierała jednak rzadko spotykane przedmioty. Smoczyca uśmiechnęła się nieznacznie. Natomiast zamówienie do realizacji okazało się już mniej ekscytujące - zastawy stołowe, naczynia i sztućce, kilka waz. I broń. - Większość z tych rzeczy mogę państwu sprzedać na miejscu, ale z realizacja tej części... - Filia stuknęła palcem w zamówienie, w sam środek litery o w słowie 'proch'. - Może potrwać nawet kilka tygodni. - uprzedziła. Mężczyzna znów skinął głową. Nie zdradzał żadnych oznak zaskoczenia. Filia spojrzała na niego surowo. Zazwyczaj ludzie skonfrontowani ze smoczym spojrzeniem zaczynali się denerwować i sami wypełniali ciszę słowami. Zwłaszcza, jeśli nie mieli pojęcia o prawdziwej naturze Filii. Jednak jej klient wyczerpał limit słów na dzisiaj i tylko dalej się w nią wpatrywał błękitnymi oczami. - Czy chciałby pan omówić szczegóły zamówienia? - zapytała po dłuższej chwili. Mężczyzna przechylił głowę nieco w bok. Miał podobny do czerwonookiej koci uśmiech. Nie odpowiedział, tylko obrócił się i spojrzał na swoich towarzyszy, wciąż zajętych przeglądaniem towarów. Wyszukał wzrokiem jedną z postaci i podszedł do niej z cichym pytaniem. Filia odwróciła wzrok, nie mogła jednak nie usłyszeć strzępków konwersacji toczącej się w nieznanym, melodyjnym języku. Zauważyła, że właścicielka wielkiego miecza przygląda jej się, ale zanim zdążyła zareagować, do lady ponownie podszedł jasnowłosy. Tym razem prowadził towarzyszkę. Kobieta wyglądała na jego rówieśnicę i była niezwykle urodziwa, jak na śmiertelniczkę. Miała delikatne rysy i prześliczne złocisto-żółte oczy o migdałowym kształcie. - Chiicemy zakyupić tesz to. - oznajmiła, stawiając na blacie duży kubek. - Weziminy ich tyla. - postukała w zamówienie, dokładnie tak samo jak wcześniej Filia. Jej palec zatrzymał się jednak przy wypisanej liczbie 30. Zerknęła przy tym na towarzysza, uśmiechając się do niego szeroko. Twarz mężczyzny od razu się wygładziła, odwzajemnił uśmiech. - Weźmiemy od razu trzydzieści takich kubków, droga pani. - przetłumaczył kulawą wypowiedź swojej partnerki. Filia skinęła głową i nacisnęła na dzwonek. Zza drzwi prowadzących do niewielkiego magazynu wyłoniła się Marie Lou. - Dzwoniła pani, panno Filio? - zapytała, nerwowo wycierając ręce o fartuch i podchodząc do lady. Smoczyca uśmiechnęła się do niej. Mężczyzna i czerwonooka nie okazali zdziwienia, ale ich przepiękna koleżanka zastygła na moment i wpatrywała się w Marie Lou jak w słowo Cephieda. W samym Seyrun nie spotykało się wielu zwierzołaków i zwierzoludzi, na obrzeżach pojawiali się zaś nieliczni. Piękna towarzyszka niebieskookiego musiała rzeczywiście przyjechać z bardzo daleka. - Nii soposziewajla ja sye Ecaflipa uzieć tu pszi Siejrun. - stwierdziła urodziwa niewiasta. - Czuiye sye jaki bym do byłych czasuch zierkała, gdy ja mauła diziencinka. Filia zerknęła na swoją pomocnicę. Marie Lou pochyliła się i położyła uszy po sobie, marszcząc brwi i poruszając ustami bez wydawania dźwięku. - Jeśli dobrze rozumiem, przypominam pani dzieciństwo w rodzinnych stronach? - spytała ostrożnie. - Da. Byłe czasy, juz moiye grodno nye istnieye do pszyślich dni. - wytłumaczyła kulawo kobieta. Oczy Marie Lou zrobiły się jeszcze większe, a koniuszek pokrytych futerkiem ust drgnął lekko. - Obawiam się, że niewiele z tego rozumiem. - oznajmiła. - Ślevki, pomuc ty mye, jak mówi na to? - kobieta pociągnęła towarzysza za rękaw. Mężczyzna znów rozjaśnił się, skupiając całą uwagę na partnerce. - Moja żona pochodzi z dalekiego, nieistniejącego już kraju. - wyjaśnił, obejmując żółtooką. - W jej rodzinnym mieście mieszkał potężny klan Ecaflipów, których pani tygrysia uroda bardzo mojej Kosuh przypomina dziecięce lata. - Ah, teraz wszystko jasne. - rozpromieniła się Marie Lou. - W takim razie, czy mogę pani pokazać pełną ofertę kubków? A pan pewnie też nietutejszy? - przeniosła bystre spojrzenie na mężczyznę zwanego Ślevki. Białowłosy pokręcił głową. - Jesteśmy tu przejazdem. Zatrzymamy się najdłużej na kilka miesięcy, może krócej. Zanim Marie Lou zdołała wyciągnąć dalsze informacje z przyjezdnych, do sklepu weszła kolejna osoba. Tym razem była to mała dziewczynka, mogła mieć około dziesięciu lat. Białe włosy uczesane w dwa kucyki i przenikliwie błękitne oczy nie pozostawiały wątpliwości co do pokrewieństwa ze Ślevkim. - Mammi, tatti... O, dzień dobry paniom. - mała przystanęła w drzwiach, przyglądając się uważnie Filii i Marie Lou. - Pola. - ucieszyła się kobieta, odwracając się w stronę dziewczynki tak szybko, że jeden z warkoczy wymknął się z misternej fryzury i teraz dyndał jej obok ucha. Kosuh pasowała urodą do całej familii, miała jasnofioletowe, jedwabiste włosy zaplecione w w cienkie warkoczyki. Całość została pomysłowo spięta nad karkiem. Zółtooka przywołała dziewczynkę skinieniem dłoni. Ślevki schylił się i podniósł małą. - Mammi potrzebuje tłumacza. Pójdziecie z panią wybierać wzory na kubkach. - polecił. Dziewczynka zgodziła się entuzjastycznie i oddaliła się wraz z matka na zaplecze, odpowiadając w jej imieniu na pytania Marie Lou. Filia słyszała jeszcze przez chwilę, jak mała opowiada o swoim młodszym bracie, który nie mógł przyjechać z powodu przeziębienia. Skupiła się na wytłumieniu odgłosów z zaplecza, kierując uwagę na milczącego białowłosego i jego równie milczącą świtę. Ślevki przyglądał się jej w skupieniu, ze spokojem znosząc smocze spojrzenie. Filia zignorowała to i znów pochyliła głowę nad listą. - Część towarów mogą państwo zabrać od razu. - przypomniała, odznaczając te towary, które miała jeszcze w magazynie. Niektóre pozycje była w stanie zrealizować jedynie częściowo, co zresztą zaznaczyła. Wypisała też przewidywane terminu uzupełnienia zapasów. Blękitnooki śledził jej zapiski, co jakiś czas kiwając głową. - Gotowe. - Filia odchyliła się, przesuwając papier po blacie w kierunku mężczyzny. - Merle. - odezwał się Ślevki, nie spuszczając wzroku ze smoczycy. - Powiedz, że mają podstawić wóz. Czerwonooka skinęła głową i ruszyła do wyjścia na podwórze. W tej samej chwili drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wbiegła dwójka roześmianych zwierzoludzkich dzieci. - Palou! Lily! Nie wolno biegać po sklepie. - zwróciła im uwagę Filia. Oba liski zatrzymały się i opuściły głowy, wpatrując się w podłogę. Puszyste kity ogonów też pochyliły się ku dołowi, koniuszki podrygiwały niespokojnie. - Gdzie jest Marie Lou? - zapytała dziewczynka cicho. Cała była ruda, dużo ciemniejsza od brata. Przypominała Jillasa. - Z klientami. Gdzie jest Terry? - Filia złagodziła trochę ton. Lily opuściła głowę, za to jej starszy brat zaryzykował szybkie spojrzenie na Filię. - Nie wiemy. Zostawił nas nad rzeką. Szukaliśmy go i wołaliśmy, ale nie odpowiadał. Pewnie jest znowu głodny... - ostatnie zdanie zostało trwożnie wyszeptane. Smoczyca zmarszczyła brwi. - Jak to nie wiecie... - zaczęła. Urwała, gdy do pomieszczenia wbiegł chudy chłopiec. Długie, zielone włosy przysłaniały mu oczy. Nie zauważył czerwonookiej i wpadł na nią z rozpędu. Dziewczyna zdążyła chwycić się za klamkę od drzwi. Chłopiec odbił się i poleciał na plecy, uderzając boleśnie łopatkami o próg. - Terry! - krzyknęła Filia, obserwując, jak dzieciak gramoli się z ziemi. - Co robisz? Tyle razy prosiłam, żeby nie biegać po sklepie. Przeproś panią. Chłopiec spojrzał na smoczycę krzywo spod zmierzwionej grzywy, siadając prosto. - Przepra... - zaczął, obracając głowę w kierunku dziewczyny. I zaniemówił. - Nic nie szkodzi. Cały jesteś, kawalerze? - zaśmiała się czerwonooka, wyciągając dłoń w kierunku siedzącego. - Jestem Merle. A ty? - ... szam panią. - dokończył chłopiec, wciąż zagapiony. - Terry. Yyy, Valterria. Yy, ten, jestem cały. Złotooki Valteria wciąż siedział zapatrzony w dziewczynę, pozwalając jej trzymać się za rękę. Nie spodziewał się, że dłoń Merle muśnie szybko nadgarstek i chwyci go za łokieć. Porządne pociągnięcie postawiło chłopca na nogi. - Dziękuję. Ale ma pani fajny miecz. - wyrzucił z siebie zielonowłosy, zanim jeszcze na dobre złapał równowagę. - Nie ma za co. Jaki miły komplement. Na pewno nic cię nie boli? - upewniła się czerwonooka, pochylając się lekko ku Terry'emu. Chlopak gwałtownie pokręcił głową. - No to lecę dalej. Trzymaj się, Valterria. - Merle lekko musnęła dłonią policzek chłopca, wyminęła go i wyszła na podwórze. W ślad za nią postąpili pozostali towarzysze Ślevkiego. Filia spojrzała na całą trójkę surowo. - Terry, to było bardzo nieeleganckie. - ponownie zwróciła mu uwagę. Przybrany syn przyjął to ze wzruszeniem ramion, nie patrząc w jej stronę. - Elena z pewnością nakryła już do stołu. Możecie już iść na obiad. Cała trójka ucieszyła się wyraźnie. Palou ujął siostrę pod ramię, prowadząc ją w stronę schodów. Valterria był tuż za nimi. - Zaczekaj, Terry. Pomożesz mi jeszcze z klientami. Podejdź tu.
|
| Rinsey - 2013-08-12 15:03:23 |
Jeszcze więcej czytania! *.* Czuję się rozpieszczana :), ale też przeczytam dopiero wieczorem.
|
| Charat - 2013-08-12 16:25:38 |
Na razie dużo nie ma. Właściwie to na razie gmatwam, a nie wyjaśniam XD Ale przyjemności i mam nadzieję na krytyczne uwagi.
|
| Meitsa - 2013-08-12 16:48:27 |
Ale ludziów, jak mrówków się narobiło :D Ale na razie się ogarniam :) Jestem pozytywnie zaskoczona tym, że w sklepie mieszka tyle osób i pomaga Filii. Sprawia to wrażenie normalnej rodziny z rodzinnym interesem. Jedno pytanko, dlaczego Terry? Koślawy język momentami naprawdę wymaga tłumaczenia ;) "da" kojarzy mi się ze szkockim
|
| Charat - 2013-08-12 17:43:35 |
Ano, Filia prowadzi duży interes. Ślevki przyszedł z żoną, Merle i jeszcze trzema waflami do sklepu, potem doszła jeszcze jego córka Pola. W sklepie pomaga jeszcze Marie Lou (się wyjaśni któż to). Potem przyszły dzieciaki - dwa male liski i Valterria.
A Terry to od Valterrii właśnie. Wyjaśni się dalej, dlaczego tak.
No i jest jeszcze Elena, która przygotowuje obiad. Hmm, kim jest Elena? Elena to według slayersowej Wikipedii imię tej lisiczki, co przygarnęła Jillasa XD
A Kosuh mówi z akcentem a'la Ukraina/Ruś, dodatkowo miesza szyk zdania. Cieszę się, że ją ciężko zrozumieć XD Obiecuję zamieścić tłumaczenie, jeśli będzie bardzo niezrozumiała. Na razie, mam nadzieję, wszystko wyjaśnione?
|
| Meitsa - 2013-08-12 22:38:02 |
O, to teraz tylko brakuje odpowiedzi o tajemnicza Marie Lou :D A faktycznie Terry i Valteria trochę podobnie brzmi.
Grrr, jak ja nie lubię ukraińskiego >.<* za ciula ich nie rozumiem, a oni są pewni, ze ich rozumiesz _^_
Znowu będzie Merle x Val? :)
|
| Charat - 2013-08-12 23:53:17 |
Ten 'Terry' ma swoje uzasadnienie, mam nadzieję to wyjaśnić niedługo.
No to nie ukraiński, a rosyjski. Białoruski. Grunt, że Kosuh zaciąga mocno.
Hmm, a ma być? Bo Valuś w tym tekście to chłopiec a Merle dorosła pannica.
|
| Meitsa - 2013-08-12 23:56:39 |
Relacja miedzy tymi dwojga miała swój urok :)
Ano, zaciąga XD
|
| Charat - 2013-08-12 23:58:01 |
Nie obiecuję, zobaczymy, gdzie mnie eksperyment poniesie XD Na razie planuję Xellossa.
|
| Meitsa - 2013-08-13 00:14:36 |
Yey~! <fanki piszczą>
|
| Charat - 2013-08-13 00:17:33 |
Jeszcze się nie pojawił a już piszczą? XD Swoją drogą, jak Xelloss się pojawia, to się większy chaos robi.
|
| Meitsa - 2013-08-13 00:20:37 |
Wiedz, ze cos sie dzieje :3
|
| Charat - 2013-08-13 00:26:21 |
Teraz widzę Xellossa na ambonie, jak opowiada głupoty i wkręca ludzi, udając, że go przysłała jakaś świątynia Cephieda. Dzięki za wizję.
|
| Meitsa - 2013-08-13 00:28:08 |
Nie głupie! W koncu jest kapłanem więc w przerwach miedzy misjami musi dbać o wiernych Shabbiego i podkradac ciuchy Filii aby szerzyc nieprawdę XD
|
| Rinsey - 2013-08-13 11:14:29 |
Faktycznie u Filii tłoczno się zrobiło :) Zastosowanie wschodniego języka u klientów to naprawdę fajny pomysł. Widać, że postacie są naprawdę przemyślane. Oj tak... i już widzę, jaki chaos nastanie wraz z pojawieniem się Xellossa :D (Czyli już wiemy co robi Xelloss jak nie ma misji i jak nie dokucza Filii XD)
|
| urwena - 2013-08-13 11:16:11 |
Bardzo ladnie. Robi sie ciekawie :) Czekam na wiecej, wiecej :) Tak mi sie zdawalo, ze Kosuh zaciaga jakims wschodnioslowianskim, choc nie wykluczalam tez rumunskiego- "da" jest dosc uniwersalne. Choc ruski jest latwiejszy do zrozumienia ;) A nie wiem czy to zamierzone czy literówka, jak liski wpadaja do sklepu to jest tam mowa o "kotach ogonow" czy to nie o kity chodzi przypadkiem?
|
| Charat - 2013-08-13 14:52:43 |
Dobrze wypatrzyłaś, o kity chodziło. Już poprawiłam XD Musiałam niechcący zamiast i kliknąć na o, a skoro jest takie słowo jak 'koty', to nie podkreśliło v.v Dzięki za wyłapanie :*
Fakt, zrobiło się tłoczno ale większość to 'sztuczny tłum', który nie wytworzy żadnego zysku dla sklepu. Ale przynajmniej jest wrażenie, że interes się obraca, nie?
Okej, twórzmy dalej.
Edit: Burza. Wrócę do pisania, jak burza przejdzie.
|
| Meitsa - 2013-08-13 16:04:39 |
A no! Mnie tez te koty przykuly uwage, ale zapomniałam powiedzieć ^^'
Zawsze zostaje ci tradycyjne pisanie :D
|
| Charat - 2013-08-13 16:19:37 |
Fakt, z drugiej strony tradycyjne pisanie zapewne sprawiłoby, że gotowe rozdziały dostawalibyście raz na kilka lat.
|
| Meitsa - 2013-08-13 16:21:45 |
Z tradycyjnego pisania korzystam juz tylko w ekstremalnych sytuacjach typu jazda pociągiem, bo jak cos napisze to trudno mi sie rozczytac i przepisywanie zajmuje tyle czasu, ze dalsza cześć bym napisała :/
|
| Charat - 2013-08-13 16:30:36 |
Mam podobnie. W pociągach najczęsciej piszę slashe na zamówienie dla syna, bo jest jedną z niewielu osób, które potrafią odczytać moje bazgroły.
|
| Charat - 2013-08-13 17:30:39 |
Turkot kół na żwirowym podjeździe prowadzącym do tylnego wejścia 'Antiques & Maces' zwrócił uwagę Filii. Podniosła głowę znad księgi rachunkowej, koncentrując spojrzenie na widoku za oknem. Zwykły człowiek musiałby wstać i odsunąć firankę, by dojrzeć coś więcej niż zarys postaci. Smoczyca jednak potrzebowała tylko ułamka sekundy na skupienie wzroku. Słuch jej nie mylił, wóz zatrzymał się dokładnie pod wyjściem ze sklepu. Normalnie to z niego właśnie korzystali dostawcy i kontrahenci. Jednak tego słonecznego przedpołudnia Filia nie spodziewała się żadnej dostawy, a dwa największe zamówienia wysyłkowe już dawno były w realizacji. Przez chwilę obserwowała, jak z wozu wysiada kilka osób. Rozmawiali przyciszonymi głosami, także nie mogła rozróżnić poszczególnych słów, z łatwością jednak wyłapała obcy, śpiewny akcent. Klienci. Zeszła po schodach na parter, łapiąc po drodze fartuch i przewiązując go w pasie. Stanęła za ladą dokładnie w momencie, gdy klienci właśnie rozglądali się po części sklepowej. Wykorzystała zatem okazję, żeby się im przyjrzeć. Do jej sklepu weszło przynajmniej pięć osób. Hałasy z zewnątrz sugerowały, że przynajmniej jeszcze trzy kręcą się wokół wozu. Najbliżej lady stał wysoki, szczupły mężczyzna o białych włosach. Miał na sobie płaszcz podróżny z obszytym futrem kapturem, zakrywającym niemal całą sylwetkę. Cerę miał smagłą, za pasem miał zatknięty miecz. Nie zauważył jej jeszcze, wzrok miał skupiony na swoich towarzyszach, zajętych przeglądaniem rozłożonych towarów. - Witam w 'Antiques & Maces', w czym mogę państwu pomóc? - zapytała. Błyskawicznie wszystkie oczy skupiły się na jej osobie. Mężczyzna, którego wcześniej zaobserwowała, zrobil krok w jej stronę. Skinął jej na powitanie głową. - Dzień dobry. Chcielibyśmy zakupić kilka koniecznych rzeczy. - odezwał się z obcym akcentem białowłosy. Patrzył na Filię oczami błękitnymi jak niebo. - Również sprzedać, jeśli jest taka możliwość. - To zależy od rodzaju towarów, jakie chcecie państwo sprzedać. - oświadczyła smoczyca. Mężczyzna skinął głową i rzucił po cichu jakieś słowo. Do lady podeszła młoda dziewczyna. Ciemna skóra i podobne, choć łagodniejsze rysy twarzy upodabniały ją do mężczyzny. Jej wlosy były jednak jasnoróżowe, najprawdopodobniej ufarbowane. Zdradzały ją białe odrosty. Oczy również miała inne, mocno czerwone. - Chciałabym sprzedać miecz. - oznajmiła bez wstępów. Filia spojrzała na rękojeść miecza, wystającą zza pleców klientki. Ostrze musiało być niemal tak długie, jak wysoka była dziewczyna. - Nie, nie chodzi o ten. Nie mam go w tej chwili przy sobie. - pokręciła głową czerwonooka, uśmiechając się. Uśmiech ten nadawał jej twarzy lekko kpiący wyraz. Kojarzył się z kotem. - To nie heavy blade, ale też klasa A+. Doskonale wyważony, obosieczny. Z hartowanej stali. Dodatkowo ma wzdłuż rylca wyryte runy, które po wymówieniu odpowiedniego zaklęcia rozgrzewają ostrze do bardzo wysokiej temperatury. Jest trochę przykrótki, tylko 50 centymetrów długości. Czy byłaby możliwość sprzedania go? Filia słuchała uważnie. Specyfikacja niewiele jej mówiła, ostrzami wszelkiego rodzaju zajmował się Gravos. Jedno było pewne, mimo obcego akcentu panienka wcale nieźle posługiwała się tutejszą mową. - Musiałabym go najpierw zobaczyć. - odparła. Kolejny koci uśmiech i skinienie głową. Dziewczyna odeszła od lady, ustępując miejsca swojemu niebieskookiemu krewnemu. - Mam listę. - oznajmił mężczyzna, kładąc na czystym blacie kawałek pergaminu i przesuwając go nieznacznie w stronę Filii. Wyraźnym, pochyłym pismem w dwóch kolumnach wypisano nazwy towarów. Lista rzeczy na sprzedaż była niedługa. Zawierała jednak rzadko spotykane przedmioty. Smoczyca uśmiechnęła się nieznacznie. Natomiast zamówienie do realizacji okazało się już mniej ekscytujące - zastawy stołowe, naczynia i sztućce, kilka waz. I broń. - Większość z tych rzeczy mogę państwu sprzedać na miejscu, ale z realizacja tej części... - Filia stuknęła palcem w zamówienie, w sam środek litery o w słowie 'proch'. - Może potrwać nawet kilka tygodni. - uprzedziła. Mężczyzna znów skinął głową. Nie zdradzał żadnych oznak zaskoczenia. Filia spojrzała na niego surowo. Zazwyczaj ludzie skonfrontowani ze smoczym spojrzeniem zaczynali się denerwować i sami wypełniali ciszę słowami. Zwłaszcza, jeśli nie mieli pojęcia o prawdziwej naturze Filii. Jednak jej klient wyczerpał limit słów na dzisiaj i tylko dalej się w nią wpatrywał błękitnymi oczami. - Czy chciałby pan omówić szczegóły zamówienia? - zapytała po dłuższej chwili. Mężczyzna przechylił głowę nieco w bok. Miał podobny do czerwonookiej koci uśmiech. Nie odpowiedział, tylko obrócił się i spojrzał na swoich towarzyszy, wciąż zajętych przeglądaniem towarów. Wyszukał wzrokiem jedną z postaci i podszedł do niej z cichym pytaniem. Filia odwróciła wzrok, nie mogła jednak nie usłyszeć strzępków konwersacji toczącej się w nieznanym, melodyjnym języku. Zauważyła, że właścicielka wielkiego miecza przygląda jej się, ale zanim zdążyła zareagować, do lady ponownie podszedł jasnowłosy. Tym razem prowadził towarzyszkę. Kobieta wyglądała na jego rówieśnicę i była niezwykle urodziwa, jak na śmiertelniczkę. Miała delikatne rysy i prześliczne złocisto-żółte oczy o migdałowym kształcie. - Chiicemy zakyupić tesz to. - oznajmiła, stawiając na blacie duży kubek. - Weziminy ich tyla. - postukała w zamówienie, dokładnie tak samo jak wcześniej Filia. Jej palec zatrzymał się jednak przy wypisanej liczbie 30. Zerknęła przy tym na towarzysza, uśmiechając się do niego szeroko. Twarz mężczyzny od razu się wygładziła, odwzajemnił uśmiech. - Weźmiemy od razu trzydzieści takich kubków, droga pani. - przetłumaczył kulawą wypowiedź swojej partnerki. Filia skinęła głową i nacisnęła na dzwonek. Zza drzwi prowadzących do niewielkiego magazynu wyłoniła się Marie Lou. - Dzwoniła pani, panno Filio? - zapytała, nerwowo wycierając ręce o fartuch i podchodząc do lady. Smoczyca uśmiechnęła się do niej. Mężczyzna i czerwonooka nie okazali zdziwienia, ale ich przepiękna koleżanka zastygła na moment i wpatrywała się w Marie Lou jak w słowo Cephieda. W samym Seyrun nie spotykało się wielu zwierzołaków i zwierzoludzi, na obrzeżach pojawiali się zaś nieliczni. Piękna towarzyszka niebieskookiego musiała rzeczywiście przyjechać z bardzo daleka. - Nii soposziewajla ja sye Ecaflipa uzieć tu pszi Siejrun. - stwierdziła urodziwa niewiasta. - Czuiye sye jaki bym do byłych czasuch zierkała, gdy ja mauła diziencinka. Filia zerknęła na swoją pomocnicę. Marie Lou pochyliła się i położyła uszy po sobie, marszcząc brwi i poruszając ustami bez wydawania dźwięku. - Jeśli dobrze rozumiem, przypominam pani dzieciństwo w rodzinnych stronach? - spytała ostrożnie. - Da. Byłe czasy, juz moiye grodno nye istnieye do pszyślich dni. - wytłumaczyła kulawo kobieta. Oczy Marie Lou zrobiły się jeszcze większe, a koniuszek pokrytych futerkiem ust drgnął lekko. - Obawiam się, że niewiele z tego rozumiem. - oznajmiła. - Ślevki, pomuc ty mye, jak mówi na to? - kobieta pociągnęła towarzysza za rękaw. Mężczyzna znów rozjaśnił się, skupiając całą uwagę na partnerce. - Moja żona pochodzi z dalekiego, nieistniejącego już kraju. - wyjaśnił, obejmując żółtooką. - W jej rodzinnym mieście mieszkał potężny klan Ecaflipów, których pani tygrysia uroda bardzo mojej Kosuh przypomina dziecięce lata. - Ah, teraz wszystko jasne. - rozpromieniła się Marie Lou. - W takim razie, czy mogę pani pokazać pełną ofertę kubków? A pan pewnie też nietutejszy? - przeniosła bystre spojrzenie na mężczyznę zwanego Ślevki. Białowłosy pokręcił głową. - Jesteśmy tu przejazdem. Zatrzymamy się najdłużej na kilka miesięcy, może krócej. Zanim Marie Lou zdołała wyciągnąć dalsze informacje z przyjezdnych, do sklepu weszła kolejna osoba. Tym razem była to mała dziewczynka, mogła mieć około dziesięciu lat. Białe włosy uczesane w dwa kucyki i przenikliwie błękitne oczy nie pozostawiały wątpliwości co do pokrewieństwa ze Ślevkim. - Mammi, tatti... O, dzień dobry paniom. - mała przystanęła w drzwiach, przyglądając się uważnie Filii i Marie Lou. - Pola. - ucieszyła się kobieta, odwracając się w stronę dziewczynki tak szybko, że jeden z warkoczy wymknął się z misternej fryzury i teraz dyndał jej obok ucha. Kosuh pasowała urodą do całej familii, miała jasnofioletowe, jedwabiste włosy zaplecione w w cienkie warkoczyki. Całość została pomysłowo spięta nad karkiem. Zółtooka przywołała dziewczynkę skinieniem dłoni. Ślevki schylił się i podniósł małą. - Mammi potrzebuje tłumacza. Pójdziecie z panią wybierać wzory na kubkach. - polecił. Dziewczynka zgodziła się entuzjastycznie i oddaliła się wraz z matka na zaplecze, odpowiadając w jej imieniu na pytania Marie Lou. Filia słyszała jeszcze przez chwilę, jak mała opowiada o swoim młodszym bracie, który nie mógł przyjechać z powodu przeziębienia. Skupiła się na wytłumieniu odgłosów z zaplecza, kierując uwagę na milczącego białowłosego i jego równie milczącą świtę. Ślevki przyglądał się jej w skupieniu, ze spokojem znosząc smocze spojrzenie. Filia zignorowała to i znów pochyliła głowę nad listą. - Część towarów mogą państwo zabrać od razu. - przypomniała, odznaczając te towary, które miała jeszcze w magazynie. Niektóre pozycje była w stanie zrealizować jedynie częściowo, co zresztą zaznaczyła. Wypisała też przewidywane terminu uzupełnienia zapasów. Blękitnooki śledził jej zapiski, co jakiś czas kiwając głową. - Gotowe. - Filia odchyliła się, przesuwając papier po blacie w kierunku mężczyzny. - Merle. - odezwał się Ślevki, nie spuszczając wzroku ze smoczycy. - Powiedz, że mają podstawić wóz. Czerwonooka skinęła głową i ruszyła do wyjścia na podwórze. W tej samej chwili drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wbiegła dwójka roześmianych zwierzoludzkich dzieci. - Palou! Lily! Nie wolno biegać po sklepie. - zwróciła im uwagę Filia. Oba liski zatrzymały się i opuściły głowy, wpatrując się w podłogę. Puszyste kity ogonów też pochyliły się ku dołowi, koniuszki podrygiwały niespokojnie. - Gdzie jest Marie Lou? - zapytała dziewczynka cicho. Cała była ruda, dużo ciemniejsza od brata. Przypominała Jillasa. - Z klientami. Gdzie jest Terry? - Filia złagodziła trochę ton. Lily opuściła głowę, za to jej starszy brat zaryzykował szybkie spojrzenie na Filię. - Nie wiemy. Zostawił nas nad rzeką. Szukaliśmy go i wołaliśmy, ale nie odpowiadał. Pewnie jest znowu głodny... - ostatnie zdanie zostało trwożnie wyszeptane. Smoczyca zmarszczyła brwi. - Jak to nie wiecie... - zaczęła. Urwała, gdy do pomieszczenia wbiegł chudy chłopiec. Długie, zielone włosy przysłaniały mu oczy. Nie zauważył czerwonookiej i wpadł na nią z rozpędu. Dziewczyna zdążyła chwycić się za klamkę od drzwi. Chłopiec odbił się i poleciał na plecy, uderzając boleśnie łopatkami o próg. - Terry! - krzyknęła Filia, obserwując, jak dzieciak gramoli się z ziemi. - Co robisz? Tyle razy prosiłam, żeby nie biegać po sklepie. Przeproś panią. Chłopiec spojrzał na smoczycę krzywo spod zmierzwionej grzywy, siadając prosto. - Przepra... - zaczął, obracając głowę w kierunku dziewczyny. I zaniemówił. - Nic nie szkodzi. Cały jesteś, kawalerze? - zaśmiała się czerwonooka, wyciągając dłoń w kierunku siedzącego. - Jestem Merle. A ty? - ... szam panią. - dokończył chłopiec, wciąż zagapiony. - Terry. Yyy, Valterria. Yy, ten, jestem cały. Złotooki Valteria wciąż siedział zapatrzony w dziewczynę, pozwalając jej trzymać się za rękę. Nie spodziewał się, że dłoń Merle muśnie szybko nadgarstek i chwyci go za łokieć. Porządne pociągnięcie postawiło chłopca na nogi. - Dziękuję. Ale ma pani fajny miecz. - wyrzucił z siebie zielonowłosy, zanim jeszcze na dobre złapał równowagę. - Nie ma za co. Jaki miły komplement. Na pewno nic cię nie boli? - upewniła się czerwonooka, pochylając się lekko ku Terry'emu. Chłopak gwałtownie pokręcił głową. - No to lecę dalej. Trzymaj się, Valterria. - Merle lekko musnęła dłonią policzek chłopca, wyminęła go i wyszła na podwórze. W ślad za nią postąpili pozostali towarzysze Ślevkiego. Liczba klientów zmniejszyła się, za wyjątkiem białowłosego. Mężczyzna jednak nie zwracał na dzieci uwagi, studiował pilnie zapisy naniesione przez smoczycę. Filia spojrzała na całą trójkę surowo. - Terry, to było bardzo nieeleganckie. - ponownie zwróciła mu uwagę. Przybrany syn przyjął to ze wzruszeniem ramion, nie patrząc w jej stronę. - Elena z pewnością nakryła już do stołu. Możecie już iść na obiad. Cała trójka ucieszyła się wyraźnie. Palou ujął siostrę pod ramię, prowadząc ją w stronę schodów. Valterria był tuż za nimi. - Zaczekaj, Terry. Pomożesz mi jeszcze z klientami. Podejdź tu. Chłopiec niechętnie spełnił polecenie, kuląc ramiona i wydymając wargi. Przeszedł obok Ślevkiego, rzucając ukradkowe spojrzenie na broń przytroczoną do pasa mężczyzny. Z zaplecza wynurzyła się Marie Lou, prowadząc klientki. - Tatti, kupiliśmy takie. Zrobimy rosół i Perun wyzdrowieje. - oznajmiła dziewczynka, podchodząc do ojca i prezentując mu ostateczny wybór. - Ja panii bayzio wzięćna jesem, panii Marii lu. - mówiła właśnie Kosuh. - Ależ nie ma za co, nie ma za co. Panno Filio, niestety mamy tylko dwadzieścia sześć sztuk w magazynie. - oznajmiła Marie Lou. - Mówiłam właśnie, że po pozostałe cztery będzie można odebrać później. - Przyślę Polę, gdy będą gotowe. - wtrącił Ślevki. - Tylko termin? Filia spojrzała na wybrany przez klientów towar. - Proszę zajrzeć jutro po południu. - powiedziała wyraźnie. Obcokrajowiec kiwnął głową. - Jeśli to wszystko, to w takim razie zapraszam na rozmowę z moim współpracownikiem. Terry, pomożesz Marie Lou przy pakowaniu. Filia wyszła za ladę, prowadząc rodziców Poli w głąb sklepu. Dziewczynka chwilę przyglądała się Valterri, a kiedy wychowanek Filii odwzajemnił spojrzenie, wzruszyła ramionami. - Tędy proszę, panienko. - Marie Lou podeszła do drzwi. Przepuściła Terry'ego i Polę w drzwiach i zamknęła za sobą. Chłopiec wyprzedził córkę Ślevkiego, ale niestety. Różowowłosej dziewczyny z wielkim mieczem nie było już na podwórzu. Valterria rozglądał się przez chwilę, obchodząc wóz dookoła. W międzyczasie Marie Lou zdążyła otworzyć drzwi do magazynu i razem z Gravosem zaczęła wydawać towar. Towarzysze Ślevkiego ładowali zakupy na wóz. - Szukasz czegoś? - Pola usadowiła się między pakunkami, tuż za kozłem i z góry spoglądała na poczynania zielonowłosego chłopaczka. Valterria spojrzał w gorę i zmrużył oczy. - Nie twój interes. - mruknął nieuprzejmie, wracając do inspekcji. Na żwirowej ścieżce pełno było odcisków męskich butów, jego własnych i dziewczynki. Ślady czerwonookiej musiały zostać zadeptane. Valterria przyklęknął i zaczął badać mniej wyraźny trop. - Dlaczego nie pójdziesz na obiad? - zapytała Pola po dłuższej chwili. Terry łypnął na nią spod zielonej grzywki i grzebał dalej w żwirze. - Tamten chłopiec mówił, że możesz być głodny. A tu nie ma nic do roboty, moi wujkowie wszystkim się zajmą. Możesz iść. Złotooki dalej rył palcami w śladach, drążąc dziurę w jednym miejscu. - Nic nie powiem twojej mamie. - obiecała Pola, niezrażona brakiem odpowiedzi. - Nie o to chodzi. - wymruczał Terry, przerywając zniekształcanie śladu. - Filia mama nie chce, żebym za dużo jadł. Uważa, że to dla mnie niebezpieczne. Milczenie. Białowłosa spojrzała w górę z namysłem a potem przechyliła się do przodu przez poręcz. Koniuszki kitek niemal dotknęły ramienia chłopca. - Masz. Są ziołowe. Mammi je kupiła, bo mój młodszy brat się przeziębił i teraz bardzo grymasi. - wyjaśniła, podając mu mieszek. Valterria spojrzał na oferowany pakunek i zamrugał, przenosząc wzrok na dziewczynkę. - Nie mogę tego przyjąć. - stwierdził. Odebrał woreczek. - Jeśli twój brat jest chory... - Te są dla mnie. A ja nie lubię ziołowych. Mammi zawsze kupuje dla mnie i dla brata. - przerwała mu Pola, zabierając ręce. - Są ziołowe, więc ci nie zaszkodzą. A zawsze wytrzymasz do obiadu. - Nie mogę... - zaczął Terry. Z magazynu wyszedł Ślevki z żoną, odprowadzany przez Jillasa. Żegnali się krótko i serdecznie, po czym błękitnooki zawołał na towarzyszy, usadził zonę na koźle i sam zasiadł obok niej, ujmując lejce. - Zobaczymy się jutro! - Pola pomachała mu z odjeżdżającego wozu. Mlody smok odmachał bez przekonania, chowając prezent za pazuchę. W sam raz, bo Filia właśnie stanęła w progu. Valterria wyprostował się, koncentrując na niej spojrzenie. - Idź umyć ręce. A potem idziemy na obiad. - smoczyca zwróciła się do syna. Terry skinął głową, opuszczając ramiona i kierując powolne kroki do środka.
~*~
Wieczorowa pora zastała Filię ponownie nad księgą rachunkową. Nawet po doliczeniu hojnej zaliczki od Ślevkiego i Kosuh, ostateczny wynik jej dokładnych obliczeń wciąż był liczba dwucyfrową. - Będę musiała zwolnić Marie Lou. - szepnęła smoczyca, składając dłonie razem i opierając na nich głowę. Świeca powoli dopalała się, pokój spowijał półmrok. Filia zapatrzyła się w migoczący płomień, brzegiem dłoni ocierając wilgoć z policzków. Rozległo się pukanie. Smoczyca usiadła prosto i położyła dłonie na blacie. - Panno Filio, zamknęłam magazyn i zostawiłam pomalowane kubki na suszarni. - zameldowała Marie Lou. - Będę się już zbierać, czy zechciałaby pani zamknąć za mną? Złotowłosa spojrzała na zegar, ustawiony na gzymsie kominka. - Wielkie nieba, już tak późno? Oczywiście, zamknę za tobą. Poproszę Gravosa, żeby cię odprowadził. - Filia wstała i zasunęła za sobą krzesło. Marie Lou cofnęła się, mrużąc zielone oczy. - Nie trzeba, panno Filio. Okolica jest bardzo bezpieczna. Urodziłam się i znam tu wszystkich zbirów od pieluch. - zaśmiała się, machając pręgowanym ogonem. Była kapłanka przez chwilę przyglądała się swojej współpracownicy. Marie Lou była tylko trochę od niej niższa. Cała pokryta była lśniącym, srebrzystym futerkiem w ciemnogranatowe pasy. Miała zgrabne dłonie i długie pazury, które wykorzystywała przy ozdabianiu dzbanów i waz. Początkowo Filia powierzała jej tylko drobne zadania, ale dziewczyna była bardzo pilna i chętnie pracowała z gliną lub przy ozdabianiu wyrobów. Stopniowo przejęła na siebie część obowiązków Filii. - Dobrze więc. Do zobaczenia rano. - smoczyca odprowadziła kocią zwierzołaczkę do drzwi na dole. - Dobranoc, panno Filio. - Marie Lou odczekała, aż Filia zasunie kratę i zablokuje ją kłódką. Smoczyca z kolei obserwowała z okna jak jej pracownica kieruje się wzdłuż uliczki, by po chwili zniknąć za rogiem. Nikt jej nie zaczepił. Filia jeszcze raz sprawdziła wszystkie zamki. Normalnie zajmował się tym Gravos, ale entuzjastyczne odgłosy uderzania młotem o blachę upewniały ją, że obaj z Jillasem pilnie pracują nad zamówieniem. Gdy przystanęła w progu suszarni, by sprawdzić temperaturę, znajome odgłosy skrzypiącej podłogi na piętrze powiadomiły ją, że Elena układa dzieci do snu. W suszarni pachniało farbą i lakierem. Filia obróciła kubki, by schły równomiernie na całej powierzchni i czym prędzej opuściła pomieszczenie. Pozwoliła sobie na głębszy oddech dopiero po dokładnym zamknięciu drzwi. Przeszła do kuchni, sprawdzając przy okazji okna. Elena zostawiła dla niej filiżankę gorącej herbaty na stole. Filia zrobiła krok ku schodom prowadzącym na górę, do sypialni, wsłuchując się w miękkie tony kołysanki. Życiowa partnerka Jillasa śpiewała coraz ciszej, co oznaczało, że najmłodsi domownicy już zasypiali. Smoczyca wróciła więc po filiżankę i przeszła do salonu. Mimo ognia buzującego w kominku w pokoju było chłodno. A przyczyną była niewątpliwie obecność siedzącego na kanapie fioletowowłosego mężczyzny. - Kolejny ciężki dzień w pracy? - demon uniósł brew, zwracając przystojną twarz w kierunku Filii. Jego ton można było pomylić ze współczującym. Smoczyca postawiła filiżankę na stoliku i wybrała fotel jak najdalej od Xellossa. Usiadła, wciąż patrząc na demona. - Czego chcesz? - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Xelloss uśmiechnął się, odstawiając swoją filiżankę na spodeczek. - Co za brak manier. Czy to nie oczywiste? - mazoku uśmiechnął się do niej, na moment unosząc powieki i ukazując swoją prawdziwą naturę. - Wpadłem sprawdzić, jak sobie dajesz radę z tym wszystkim.
|
| Charat - 2013-08-13 17:49:23 |
No, i tyle dzisiaj.
|
| Meitsa - 2013-08-13 20:33:25 |
Błędy: Filia opuściła wyszła za ladę. (...)jego własnych i dziewczynki. Ślady czerwonookiej(...) - bez tej kropki tylko kontynuacja zdania
Yey! Mamy drame! Ledwo fik sie zaczął, a juz współczuje Marie Lou i mam przeczucie, ze jeszcze cos złego ja spotka.
Val nie moze jeść? Ciekawe, zaintrygowalas mnie.
Jakoś nigdy nie mogłam przywyknac do "Filia mama" ^^'
|
| Charat - 2013-08-13 21:01:27 |
Okej, poprawiłam pierwsze. Nie bardzo rozumiem, o co chodzi z tą kropką.
Marie Lou ma w tej historii konkretną rolę do odegrania. Niewielką, ale zawsze.
Hehehe, cieszę się. O to mi chodziło XD
Ja też nie, ale jakoś samo 'mama' mi nie pasuje do zaplanowanych relacji. Ale spoko, się wyjaśni niedługo.
|
| Meitsa - 2013-08-13 21:20:59 |
Nevermind z ta kropka, na mózg mi padło :P
Na razie nie mam czego sie czepiać, czekam na wiecej :)
|
| Charat - 2013-08-14 17:03:24 |
No dobra, dopisałam. Troszkę.
Jest Xelloss. jest herbata XD
Hej, to prawie jak 'Jest kranczips, jest impreza' XD
|
| Meitsa - 2013-08-14 17:41:05 |
Ok, robi sie ciekawie :) Chociaż z drugiej strony mamy wiecznie powielany schemat pojawienia sie Xella w domu Filii, ale to moje czepialstwa. U mnie tez tak w koncu jest :)
Ale Xellos nie przyniósł herbaty!
|
| Charat - 2013-08-17 13:50:30 |
Jak to nie, żłopie swoją. A Filia ma fajnie, bo jej Elena robi XD
|
| Charat - 2013-08-17 14:24:54 |
Turkot kół na żwirowym podjeździe prowadzącym do tylnego wejścia 'Antiques & Maces' zwrócił uwagę Filii. Podniosła głowę znad księgi rachunkowej, koncentrując spojrzenie na widoku za oknem. Zwykły człowiek musiałby wstać i odsunąć firankę, by dojrzeć coś więcej niż zarys postaci. Smoczyca jednak potrzebowała tylko ułamka sekundy na skupienie wzroku. Słuch jej nie mylił, wóz zatrzymał się dokładnie pod wyjściem ze sklepu. Normalnie to z niego właśnie korzystali dostawcy i kontrahenci. Jednak tego słonecznego przedpołudnia Filia nie spodziewała się żadnej dostawy, a dwa największe zamówienia wysyłkowe już dawno były w realizacji. Przez chwilę obserwowała, jak z wozu wysiada kilka osób. Rozmawiali przyciszonymi głosami, także nie mogła rozróżnić poszczególnych słów, z łatwością jednak wyłapała obcy, śpiewny akcent. Klienci. Zeszła po schodach na parter, łapiąc po drodze fartuch i przewiązując go w pasie. Stanęła za ladą dokładnie w momencie, gdy klienci właśnie rozglądali się po części sklepowej. Wykorzystała zatem okazję, żeby się im przyjrzeć. Do jej sklepu weszło przynajmniej pięć osób. Hałasy z zewnątrz sugerowały, że przynajmniej jeszcze trzy kręcą się wokół wozu. Najbliżej lady stał wysoki, szczupły mężczyzna o białych włosach. Miał na sobie płaszcz podróżny z obszytym futrem kapturem, zakrywającym niemal całą sylwetkę. Cerę miał smagłą, za pasem miał zatknięty miecz. Nie zauważył jej jeszcze, wzrok miał skupiony na swoich towarzyszach, zajętych przeglądaniem rozłożonych towarów. - Witam w 'Antiques & Maces', w czym mogę państwu pomóc? - zapytała. Błyskawicznie wszystkie oczy skupiły się na jej osobie. Mężczyzna, którego wcześniej zaobserwowała, zrobil krok w jej stronę. Skinął jej na powitanie głową. - Dzień dobry. Chcielibyśmy zakupić kilka koniecznych rzeczy. - odezwał się z obcym akcentem białowłosy. Patrzył na Filię oczami błękitnymi jak niebo. - Również sprzedać, jeśli jest taka możliwość. - To zależy od rodzaju towarów, jakie chcecie państwo sprzedać. - oświadczyła smoczyca. Mężczyzna skinął głową i rzucił po cichu jakieś słowo. Do lady podeszła młoda dziewczyna. Ciemna skóra i podobne, choć łagodniejsze rysy twarzy upodabniały ją do mężczyzny. Jej wlosy były jednak jasnoróżowe, najprawdopodobniej ufarbowane. Zdradzały ją białe odrosty. Oczy również miała inne, mocno czerwone. - Chciałabym sprzedać miecz. - oznajmiła bez wstępów. Filia spojrzała na rękojeść miecza, wystającą zza pleców klientki. Ostrze musiało być niemal tak długie, jak wysoka była dziewczyna. - Nie, nie chodzi o ten. Nie mam go w tej chwili przy sobie. - pokręciła głową czerwonooka, uśmiechając się. Uśmiech ten nadawał jej twarzy lekko kpiący wyraz. Kojarzył się z kotem. - To nie heavy blade, ale też klasa A+. Doskonale wyważony, obosieczny. Z hartowanej stali. Dodatkowo ma wzdłuż rylca wyryte runy, które po wymówieniu odpowiedniego zaklęcia rozgrzewają ostrze do bardzo wysokiej temperatury. Jest trochę przykrótki, tylko 50 centymetrów długości. Czy byłaby możliwość sprzedania go? Filia słuchała uważnie. Specyfikacja niewiele jej mówiła, ostrzami wszelkiego rodzaju zajmował się Gravos. Jedno było pewne, mimo obcego akcentu panienka wcale nieźle posługiwała się tutejszą mową. - Musiałabym go najpierw zobaczyć. - odparła. Kolejny koci uśmiech i skinienie głową. Dziewczyna odeszła od lady, ustępując miejsca swojemu niebieskookiemu krewnemu. - Mam listę. - oznajmił mężczyzna, kładąc na czystym blacie kawałek pergaminu i przesuwając go nieznacznie w stronę Filii. Wyraźnym, pochyłym pismem w dwóch kolumnach wypisano nazwy towarów. Lista rzeczy na sprzedaż była niedługa. Zawierała jednak rzadko spotykane przedmioty. Smoczyca uśmiechnęła się nieznacznie. Natomiast zamówienie do realizacji okazało się już mniej ekscytujące - zastawy stołowe, naczynia i sztućce, kilka waz. I broń. - Większość z tych rzeczy mogę państwu sprzedać na miejscu, ale z realizacja tej części... - Filia stuknęła palcem w zamówienie, w sam środek litery o w słowie 'proch'. - Może potrwać nawet kilka tygodni. - uprzedziła. Mężczyzna znów skinął głową. Nie zdradzał żadnych oznak zaskoczenia. Filia spojrzała na niego surowo. Zazwyczaj ludzie skonfrontowani ze smoczym spojrzeniem zaczynali się denerwować i sami wypełniali ciszę słowami. Zwłaszcza, jeśli nie mieli pojęcia o prawdziwej naturze Filii. Jednak jej klient wyczerpał limit słów na dzisiaj i tylko dalej się w nią wpatrywał błękitnymi oczami. - Czy chciałby pan omówić szczegóły zamówienia? - zapytała po dłuższej chwili. Mężczyzna przechylił głowę nieco w bok. Miał podobny do czerwonookiej koci uśmiech. Nie odpowiedział, tylko obrócił się i spojrzał na swoich towarzyszy, wciąż zajętych przeglądaniem towarów. Wyszukał wzrokiem jedną z postaci i podszedł do niej z cichym pytaniem. Filia odwróciła wzrok, nie mogła jednak nie usłyszeć strzępków konwersacji toczącej się w nieznanym, melodyjnym języku. Zauważyła, że właścicielka wielkiego miecza przygląda jej się, ale zanim zdążyła zareagować, do lady ponownie podszedł jasnowłosy. Tym razem prowadził towarzyszkę. Kobieta wyglądała na jego rówieśnicę i była niezwykle urodziwa, jak na śmiertelniczkę. Miała delikatne rysy i prześliczne złocisto-żółte oczy o migdałowym kształcie. - Chiicemy zakyupić tesz to. - oznajmiła, stawiając na blacie duży kubek. - Weziminy ich tyla. - postukała w zamówienie, dokładnie tak samo jak wcześniej Filia. Jej palec zatrzymał się jednak przy wypisanej liczbie 30. Zerknęła przy tym na towarzysza, uśmiechając się do niego szeroko. Twarz mężczyzny od razu się wygładziła, odwzajemnił uśmiech. - Weźmiemy od razu trzydzieści takich kubków, droga pani. - przetłumaczył kulawą wypowiedź swojej partnerki. Filia skinęła głową i nacisnęła na dzwonek. Zza drzwi prowadzących do niewielkiego magazynu wyłoniła się Marie Lou. - Dzwoniła pani, panno Filio? - zapytała, nerwowo wycierając ręce o fartuch i podchodząc do lady. Smoczyca uśmiechnęła się do niej. Mężczyzna i czerwonooka nie okazali zdziwienia, ale ich przepiękna koleżanka zastygła na moment i wpatrywała się w Marie Lou jak w słowo Cephieda. W samym Seyrun nie spotykało się wielu zwierzołaków i zwierzoludzi, na obrzeżach pojawiali się zaś nieliczni. Piękna towarzyszka niebieskookiego musiała rzeczywiście przyjechać z bardzo daleka. - Nii soposziewajla ja sye Ecaflipa uzieć tu pszi Siejrun. - stwierdziła urodziwa niewiasta. - Czuiye sye jaki bym do byłych czasuch zierkała, gdy ja mauła diziencinka. Filia zerknęła na swoją pomocnicę. Marie Lou pochyliła się i położyła uszy po sobie, marszcząc brwi i poruszając ustami bez wydawania dźwięku. - Jeśli dobrze rozumiem, przypominam pani dzieciństwo w rodzinnych stronach? - spytała ostrożnie. - Da. Byłe czasy, juz moiye grodno nye istnieye do pszyślich dni. - wytłumaczyła kulawo kobieta. Oczy Marie Lou zrobiły się jeszcze większe, a koniuszek pokrytych futerkiem ust drgnął lekko. - Obawiam się, że niewiele z tego rozumiem. - oznajmiła. - Ślevki, pomózie ty mye, jak mówi na to? - kobieta pociągnęła towarzysza za rękaw. Mężczyzna znów rozjaśnił się, skupiając całą uwagę na partnerce. - Moja żona pochodzi z dalekiego, nieistniejącego już kraju. - wyjaśnił, obejmując żółtooką. - W jej rodzinnym mieście mieszkał potężny klan Ecaflipów, których pani tygrysia uroda bardzo mojej Kosuh przypomina dziecięce lata. - Ah, teraz wszystko jasne. - rozpromieniła się Marie Lou. - W takim razie, czy mogę pani pokazać pełną ofertę kubków? A pan pewnie też nietutejszy? - przeniosła bystre spojrzenie na mężczyznę zwanego Ślevki. Białowłosy pokręcił głową. - Jesteśmy tu przejazdem. Zatrzymamy się najdłużej na kilka miesięcy, może krócej. Zanim Marie Lou zdołała wyciągnąć dalsze informacje z przyjezdnych, do sklepu weszła kolejna osoba. Tym razem była to mała dziewczynka, mogła mieć około dziesięciu lat. Białe włosy uczesane w dwa kucyki i przenikliwie błękitne oczy nie pozostawiały wątpliwości co do pokrewieństwa ze Ślevkim. - Mammi, tatti... O, dzień dobry paniom. - mała przystanęła w drzwiach, przyglądając się uważnie Filii i Marie Lou. - Pola. - ucieszyła się kobieta, odwracając się w stronę dziewczynki tak szybko, że jeden z warkoczy wymknął się z misternej fryzury i teraz dyndał jej obok ucha. Kosuh pasowała urodą do całej familii, miała jasnofioletowe, jedwabiste włosy zaplecione w w cienkie warkoczyki. Całość została pomysłowo spięta nad karkiem. Zółtooka przywołała dziewczynkę skinieniem dłoni. Ślevki schylił się i podniósł małą. - Mammi potrzebuje tłumacza. Pójdziecie z panią wybierać wzory na kubkach. - polecił. Dziewczynka zgodziła się entuzjastycznie i oddaliła się wraz z matka na zaplecze, odpowiadając w jej imieniu na pytania Marie Lou. Filia słyszała jeszcze przez chwilę, jak mała opowiada o swoim młodszym bracie, który nie mógł przyjechać z powodu przeziębienia. Skupiła się na wytłumieniu odgłosów z zaplecza, kierując uwagę na milczącego białowłosego i jego równie milczącą świtę. Ślevki przyglądał się jej w skupieniu, ze spokojem znosząc smocze spojrzenie. Filia zignorowała to i znów pochyliła głowę nad listą. - Część towarów mogą państwo zabrać od razu. - przypomniała, odznaczając te towary, które miała jeszcze w magazynie. Niektóre pozycje była w stanie zrealizować jedynie częściowo, co zresztą zaznaczyła. Wypisała też przewidywane terminu uzupełnienia zapasów. Blękitnooki śledził jej zapiski, co jakiś czas kiwając głową. - Gotowe. - Filia odchyliła się, przesuwając papier po blacie w kierunku mężczyzny. - Merle. - odezwał się Ślevki, nie spuszczając wzroku ze smoczycy. - Powiedz, że mają podstawić wóz. Czerwonooka skinęła głową i ruszyła do wyjścia na podwórze. W tej samej chwili drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wbiegła dwójka roześmianych zwierzoludzkich dzieci. - Palou! Lily! Nie wolno biegać po sklepie. - zwróciła im uwagę Filia. Oba liski zatrzymały się i opuściły głowy, wpatrując się w podłogę. Puszyste kity ogonów też pochyliły się ku dołowi, koniuszki podrygiwały niespokojnie. - Gdzie jest Marie Lou? - zapytała dziewczynka cicho. Cała była ruda, dużo ciemniejsza od brata. Przypominała Jillasa. - Z klientami. Gdzie jest Terry? - Filia złagodziła trochę ton. Lily opuściła głowę, za to jej starszy brat zaryzykował szybkie spojrzenie na Filię. - Nie wiemy. Zostawił nas nad rzeką. Szukaliśmy go i wołaliśmy, ale nie odpowiadał. Pewnie jest znowu głodny... - ostatnie zdanie zostało trwożnie wyszeptane. Smoczyca zmarszczyła brwi. - Jak to nie wiecie... - zaczęła. Urwała, gdy do pomieszczenia wbiegł chudy chłopiec. Długie, zielone włosy przysłaniały mu oczy. Nie zauważył czerwonookiej i wpadł na nią z rozpędu. Dziewczyna zdążyła chwycić się za klamkę od drzwi. Chłopiec odbił się i poleciał na plecy, uderzając boleśnie łopatkami o próg. - Terry! - krzyknęła Filia, obserwując, jak dzieciak gramoli się z ziemi. - Co robisz? Tyle razy prosiłam, żeby nie biegać po sklepie. Przeproś panią. Chłopiec spojrzał na smoczycę krzywo spod zmierzwionej grzywy, siadając prosto. - Przepra... - zaczął, obracając głowę w kierunku dziewczyny. I zaniemówił. - Nic nie szkodzi. Cały jesteś, kawalerze? - zaśmiała się czerwonooka, wyciągając dłoń w kierunku siedzącego. - Jestem Merle. A ty? - ... szam panią. - dokończył chłopiec, wciąż zagapiony. - Terry. Yyy, Valterria. Yy, ten, jestem cały. Złotooki Valteria wciąż siedział zapatrzony w dziewczynę, pozwalając jej trzymać się za rękę. Nie spodziewał się, że dłoń Merle muśnie szybko nadgarstek i chwyci go za łokieć. Porządne pociągnięcie postawiło chłopca na nogi. - Dziękuję. Ale ma pani fajny miecz. - wyrzucił z siebie zielonowłosy, zanim jeszcze na dobre złapał równowagę. - Nie ma za co. Jaki miły komplement. Na pewno nic cię nie boli? - upewniła się czerwonooka, pochylając się lekko ku Terry'emu. Chłopak gwałtownie pokręcił głową. - No to lecę dalej. Trzymaj się, Valterria. - Merle lekko musnęła dłonią policzek chłopca, wyminęła go i wyszła na podwórze. W ślad za nią postąpili pozostali towarzysze Ślevkiego. Liczba klientów zmniejszyła się, za wyjątkiem białowłosego. Mężczyzna jednak nie zwracał na dzieci uwagi, studiował pilnie zapisy naniesione przez smoczycę. Filia spojrzała na całą trójkę surowo. - Terry, to było bardzo nieeleganckie. - ponownie zwróciła mu uwagę. Przybrany syn przyjął to ze wzruszeniem ramion, nie patrząc w jej stronę. - Elena z pewnością nakryła już do stołu. Możecie już iść na obiad. Cała trójka ucieszyła się wyraźnie. Palou ujął siostrę pod ramię, prowadząc ją w stronę schodów. Valterria był tuż za nimi. - Zaczekaj, Terry. Pomożesz mi jeszcze z klientami. Podejdź tu. Chłopiec niechętnie spełnił polecenie, kuląc ramiona i wydymając wargi. Przeszedł obok Ślevkiego, rzucając ukradkowe spojrzenie na broń przytroczoną do pasa mężczyzny. Z zaplecza wynurzyła się Marie Lou, prowadząc klientki. - Tatti, kupiliśmy takie. Zrobimy rosół i Perun wyzdrowieje. - oznajmiła dziewczynka, podchodząc do ojca i prezentując mu ostateczny wybór. - Ja panii bayzio wzięćna jesem, panii Marii lu. - mówiła właśnie Kosuh. - Ależ nie ma za co, nie ma za co. Panno Filio, niestety mamy tylko dwadzieścia sześć sztuk w magazynie. - oznajmiła Marie Lou. - Mówiłam właśnie, że po pozostałe cztery będzie można odebrać później. - Przyślę Polę, gdy będą gotowe. - wtrącił Ślevki. - Tylko termin? Filia spojrzała na wybrany przez klientów towar. - Proszę zajrzeć jutro po południu. - powiedziała wyraźnie. Obcokrajowiec kiwnął głową. - Jeśli to wszystko, to w takim razie zapraszam na rozmowę z moim współpracownikiem. Terry, pomożesz Marie Lou przy pakowaniu. Filia wyszła za ladę, prowadząc rodziców Poli w głąb sklepu. Dziewczynka chwilę przyglądała się Valterri, a kiedy wychowanek Filii odwzajemnił spojrzenie, wzruszyła ramionami. - Tędy proszę, panienko. - Marie Lou podeszła do drzwi. Przepuściła Terry'ego i Polę w drzwiach i zamknęła za sobą. Chłopiec wyprzedził córkę Ślevkiego, ale niestety. Różowowłosej dziewczyny z wielkim mieczem nie było już na podwórzu. Valterria rozglądał się przez chwilę, obchodząc wóz dookoła. W międzyczasie Marie Lou zdążyła otworzyć drzwi do magazynu i razem z Gravosem zaczęła wydawać towar. Towarzysze Ślevkiego ładowali zakupy na wóz. - Szukasz czegoś? - Pola usadowiła się między pakunkami, tuż za kozłem i z góry spoglądała na poczynania zielonowłosego chłopaczka. Valterria spojrzał w gorę i zmrużył oczy. - Nie twój interes. - mruknął nieuprzejmie, wracając do inspekcji. Na żwirowej ścieżce pełno było odcisków męskich butów, jego własnych i dziewczynki. Ślady czerwonookiej musiały zostać zadeptane. Valterria przyklęknął i zaczął badać mniej wyraźny trop. - Dlaczego nie pójdziesz na obiad? - zapytała Pola po dłuższej chwili. Terry łypnął na nią spod zielonej grzywki i grzebał dalej w żwirze. - Tamten chłopiec mówił, że możesz być głodny. A tu nie ma nic do roboty, moi wujkowie wszystkim się zajmą. Możesz iść. Złotooki dalej rył palcami w śladach, drążąc dziurę w jednym miejscu. - Nic nie powiem twojej mamie. - obiecała Pola, niezrażona brakiem odpowiedzi. - Nie o to chodzi. - wymruczał Terry, przerywając zniekształcanie śladu. - Filia mama nie chce, żebym za dużo jadł. Uważa, że to dla mnie niebezpieczne. Milczenie. Białowłosa spojrzała w górę z namysłem a potem przechyliła się do przodu przez poręcz. Koniuszki kitek niemal dotknęły ramienia chłopca. - Masz. Są ziołowe. Mammi je kupiła, bo mój młodszy brat się przeziębił i teraz bardzo grymasi. - wyjaśniła, podając mu mieszek. Valterria spojrzał na oferowany pakunek i zamrugał, przenosząc wzrok na dziewczynkę. - Nie mogę tego przyjąć. - stwierdził. Odebrał woreczek. - Jeśli twój brat jest chory... - Te są dla mnie. A ja nie lubię ziołowych. Mammi zawsze kupuje dla mnie i dla brata. - przerwała mu Pola, zabierając ręce. - Są ziołowe, więc ci nie zaszkodzą. A zawsze wytrzymasz do obiadu. - Nie mogę... - zaczął Terry. Z magazynu wyszedł Ślevki z żoną, odprowadzany przez Jillasa. Żegnali się krótko i serdecznie, po czym błękitnooki zawołał na towarzyszy, usadził zonę na koźle i sam zasiadł obok niej, ujmując lejce. - Zobaczymy się jutro! - Pola pomachała mu z odjeżdżającego wozu. Mlody smok odmachał bez przekonania, chowając prezent za pazuchę. W sam raz, bo Filia właśnie stanęła w progu. Valterria wyprostował się, koncentrując na niej spojrzenie. - Idź umyć ręce. A potem idziemy na obiad. - smoczyca zwróciła się do syna. Terry skinął głową, opuszczając ramiona i kierując powolne kroki do środka.
~*~
Wieczorowa pora zastała Filię ponownie nad księgą rachunkową. Nawet po doliczeniu hojnej zaliczki od Ślevkiego i Kosuh, ostateczny wynik jej dokładnych obliczeń wciąż był liczba dwucyfrową. - Będę musiała zwolnić Marie Lou. - szepnęła smoczyca, składając dłonie razem i opierając na nich głowę. Świeca powoli dopalała się, pokój spowijał półmrok. Filia zapatrzyła się w migoczący płomień, brzegiem dłoni ocierając wilgoć z policzków. Rozległo się pukanie. Smoczyca usiadła prosto i położyła dłonie na blacie. - Panno Filio, zamknęłam magazyn i zostawiłam pomalowane kubki na suszarni. - zameldowała Marie Lou. - Będę się już zbierać, czy zechciałaby pani zamknąć za mną? Złotowłosa spojrzała na zegar, ustawiony na gzymsie kominka. - Wielkie nieba, już tak późno? Oczywiście, zamknę za tobą. Poproszę Gravosa, żeby cię odprowadził. - Filia wstała i zasunęła za sobą krzesło. Marie Lou cofnęła się, mrużąc zielone oczy. - Nie trzeba, panno Filio. Okolica jest bardzo bezpieczna. Urodziłam się i znam tu wszystkich zbirów od pieluch. - zaśmiała się, machając pręgowanym ogonem. Była kapłanka przez chwilę przyglądała się swojej współpracownicy. Marie Lou była tylko trochę od niej niższa. Cała pokryta była lśniącym, srebrzystym futerkiem w ciemnogranatowe pasy. Miała zgrabne dłonie i długie pazury, które wykorzystywała przy ozdabianiu dzbanów i waz. Początkowo Filia powierzała jej tylko drobne zadania, ale dziewczyna była bardzo pilna i chętnie pracowała z gliną lub przy ozdabianiu wyrobów. Stopniowo przejęła na siebie część obowiązków Filii. - Dobrze więc. Do zobaczenia rano. - smoczyca odprowadziła kocią zwierzołaczkę do drzwi na dole. - Dobranoc, panno Filio. - Marie Lou odczekała, aż Filia zasunie kratę i zablokuje ją kłódką. Smoczyca z kolei obserwowała z okna jak jej pracownica kieruje się wzdłuż uliczki, by po chwili zniknąć za rogiem. Nikt jej nie zaczepił. Filia jeszcze raz sprawdziła wszystkie zamki. Normalnie zajmował się tym Gravos, ale entuzjastyczne odgłosy uderzania młotem o blachę upewniały ją, że obaj z Jillasem pilnie pracują nad zamówieniem. Gdy przystanęła w progu suszarni, by sprawdzić temperaturę, znajome odgłosy skrzypiącej podłogi na piętrze powiadomiły ją, że Elena układa dzieci do snu. W suszarni pachniało farbą i lakierem. Filia obróciła kubki, by schły równomiernie na całej powierzchni i czym prędzej opuściła pomieszczenie. Pozwoliła sobie na głębszy oddech dopiero po dokładnym zamknięciu drzwi. Przeszła do kuchni, sprawdzając przy okazji okna. Elena zostawiła dla niej filiżankę gorącej herbaty na stole. Filia zrobiła krok ku schodom prowadzącym na górę, do sypialni, wsłuchując się w miękkie tony kołysanki. Życiowa partnerka Jillasa śpiewała coraz ciszej, co oznaczało, że najmłodsi domownicy już zasypiali. Smoczyca wróciła więc po filiżankę i przeszła do salonu. Mimo ognia buzującego w kominku w pokoju było chłodno. A przyczyną była niewątpliwie obecność siedzącego na kanapie fioletowowłosego mężczyzny. - Kolejny ciężki dzień w pracy? - demon uniósł brew, zwracając przystojną twarz w kierunku Filii. Jego ton można było pomylić ze współczującym. Smoczyca postawiła filiżankę na stoliku i wybrała fotel jak najdalej od Xellossa. Usiadła, wciąż patrząc na demona. - Czego chcesz? - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Xelloss uśmiechnął się, odstawiając swoją filiżankę na spodeczek. - Co za brak manier. Czy to nie oczywiste? - mazoku uśmiechnął się do niej, na moment unosząc powieki i ukazując swoją prawdziwą naturę. - Wpadłem sprawdzić, jak sobie dajesz radę z tym wszystkim. - Dziękuję, bardzo dobrze. - odparła natychmiast, prostując się jeszcze bardziej. Mazoku tylko uśmiechnął się w odpowiedzi i cierpliwie czekał. Filia westchnęła i sięgnęła po filiżankę. Xelloss poszedł za jej przykładem, siadając wygodniej i obracając się nieco bardziej w jej stronę. - A jak się miewa drogi Valterria? - zagadnął po chwili ciężkiego milczenia. Wyraźnie delektował się sytuacją. Smoczyca zmusiła się by rozluźnić szczęki. - Również bardzo dobrze. - odpowiedziała szybko. Odrobinę za szybko. Uśmiech demona poszerzył się odrobinę. - Miło mi to słyszeć. - odparł uprzejmie, znów na moment ukazując fioletowe ślepia z pionowymi źrenicami. - W końcu w dzisiejszych czasach samotnym matkom nie jest łatwo wykarmić potomstwo. - zauważył lekko. Filia milczała, zaciskając palce na brzegu podłokietnika i uszku od filiżanki. - Zwłaszcza chłopców w tym wieku, w końcu tak szybko rosną. - kontynuował Xelloss beztrosko. - Val ma ile lat? Czas tak szybko leci. - uśmiechnął się do niej. - Terry. - wycedziła Filia. - Terry ma cztery lata. - No proszę, a wygląda dopiero na osiem. - demon kiwnął głową. - Ciekawe, dlaczego? - zastanowił się na głos. Filia odstawiła naczynie na stół po raz drugi, tym razem z głośnym stuknięciem. - Przebyłeś taki kawał drogi, żeby podyskutować na temat diety mojego syna? - zapytała ostro. Xelloss wyglądał na dotkniętego tą uwagą, posyłając jej spojrzenie urażonej niewinności. - Oczywiście, że nie. Już mówiłem, jestem tu, by sprawdzić jak dajecie sobie radę na nowym miejscu. - odparł wesoło. - Nic nie poradzę, że wzrost młodych smoków jest dla mnie fascynujący. Można to nawet określić zawodowym zainteresowaniem. Smoczyca spojrzała na niego wrogo, odruchowo sięgając dłonią do uda. Udało jej się jednak powstrzymać gest. - A ja już mówiłam, że jest w porządku. - podkreśliła ostatnie słowo. - Czy chcesz omówić jeszcze jakieś kwestie czy też musisz już iść, bo obowiązki wzywają? - zapytała słodko. Mazoku przyglądał jej się z nieodgadnioną miną, po czym wstał płynnym ruchem. - Oczywiście, możemy zmienić temat. - ciągnął dalej lekkim tonem. - Widzę, że zmieniłaś komplet wypoczynkowy. Nie jest tak wygodny jak ten poprzedni. - zauważył. Filia akurat wstawała, kiedy padła ta uwaga. Zbladła i zatrzymała się w pół ruchu. - Xelloss. - ni to syknęła, ni to warknęła. - Z drugiej strony, rozumiem konieczność. Dziewiczą krew bardzo trudno wywabić z pluszowego obicia... - kontynuował demon z zadowolonym uśmieszkiem. Tym razem Filia nie opanowała odruchu. Śmignęła spódnica, fartuch i halka. Chwilę później kolce maczugi wycelowane były w twarz fioletowookiego, a sama smoczyca stała od niego na wyciągnięcie ramienia. - Dosyć. Natychmiast opuść mój dom. - wysapała. Xelloss ani przez chwilę nie przestawał się uśmiechać. Tylko pokój zrobił się nagle ciemniejszy, a ogień w kominku przygasł nieco. - Nie mogę tego zrobić, droga Filio. - odparł spokojnie, podchodząc bliżej, dłonią odsuwając maczugę z drogi. - Włożyłem dużo wysiłku w wyprowadzenie was z poprzedniego miasta. Jeśli sprawy nie układają się po mojej myśli, ten wysiłek można by uznać za zmarnowany. Filia pozwoliła maczudze opaść powoli, wciąż trzymała ja jednak pewną ręką. - Dziękuję za uroczy wieczór i pyszną herbatę. - Xelloss nachylił się i cmoknął ją w policzek. - Do zobaczenia. Odstawił pustą filiżankę dokładnie obok naczynia Filii. Zniknął, zanim ciche stuknięcie spodeczka o drewno dotarło do jej uszu. Herbata Filii była już letnia.
~*~
Obudziła się, gdy na dworze było już jasno. Lekki wietrzyk poruszał firanami. Przed położeniem się spać Filia dokładnie zamknęła okiennice. Zatem Elena musiała je otworzyć i to niedawno. W pokoju nie było jeszcze chłodno. Umyła się i ubrała szybko, po czym zbiegła po schodach na dół. Śniadanie już trwało, Gravos właśnie wstawał od stołu a Jillas i Elena zmywali pierwsze naczynia. Palou karmił siostrzyczkę a w międzyczasie jej niesforny syn podkradał mu resztki bekonu z talerza. - Terry, nie rób tak. Pamiętaj o manierach, jesteś w towarzystwie. - upomniała Filia, zasiadając do stołu. - Przepraszam za spóźnienie. Valterria mruknął coś i usiadł prosto, naburmuszony. Jego talerz był już pusty, ale nie oddał go do mycia. - Nic się nie stało, panno Filio. Każdy musi sobie czasem pospać. - odparła wesoło Elena, zbliżając się do niej z imbrykiem. - Mogę jeszcze trochę bekonu? - zapytał Terry, kierując złote oczy na krzątającą się przy stole lisiczkę. Elena w pierwszym odruchu już otwierała usta, ale przerwała, gdy Filia lekko pokręciła głową. - Terry. - upomniała ponownie. - Tak, tak, wiem. - westchnął chłopiec. - Żadnych dokładek. Żadnego podjadania, trzy posiłki dziennie, podwieczorek raz na dwa tygodnie. - wyrecytował. Zgarbił się i oparł łokcie o stół, krzyżując długie nogi w kostkach. Kantem obuwia zaczął rytmicznie uderzać w nogę stołu. Jillas wyciągnął córeczkę z fotelika dla dzieci i chusteczką wyczyścił jej pyszczek, spoglądając na Filię. Gravos mył naczynia i pozornie nie poświęcał sytuacji uwagi. Trzeci raz opłukiwał ten sam talerzyk. - Terry. - westchnęła Filia. - Przecież wiesz, dlaczego zasady są takie a nie inne. Owszem, tak blisko Seyrun ludzie są bardziej tolerancyjni, ale mimo wszystko. Należy dmuchać na zimne. Cisza. Energiczne postukiwanie buta w nogę od stołu. - Wszyscy coś poświęcamy, bo nie chcemy powtórki sprzed kilku lat, prawda? - spytała smoczyca łagodnie. - Nie chcemy. - potwierdził smutno Terry, unikając jej spojrzenia. Jasnowłosa przechyliła się w jego kierunku, zniżając głos. - Wiem, że ci trudno skarbeńku. Ale czasy są ciężkie i jeśli chcemy przetrwać, musimy tu zostać. Na świecie nie ma wielu takich miejsc, jak tutaj. Gdzie indziej nie dalibyśmy sobie rady. - tłumaczyła Filia. Valterria obrócił się do niej nagle, całym ciałem, niemalże łamiąc krzesło. Smoczyca ledwo postrzymała odruch odskoczenia. - Świat to złe miejsce. Nie powinno tak być. - wysyczał chłopiec wściekle. - Jeśli ktoś nie może nas zaakceptować takimi, jacy jesteśmy, to sam powinien się ukrywać. To powiedziawszy wstał szybko i prawie wybiegł z kuchni. Filia i Palou zawołali za nim, ale tylko młody lisek zerwał się i pobiegł za nim. - Ja też chcę! Ja też! - Lily wyciągała łapki za bratem, ale powstrzymał ją ojciec. - Następnym razem, Lily! - zawołał Palou zza drzwi. Jillas spokojnie dokończył dekorowanie kitek dziewczynki różowymi wstążkami. - Gotowe. Chcesz pomóc tacie w pracy, kwiatuszku? Elena postawiła przed markotną Filią jajka na bekonie i tosty. - Proszę się tak nie przejmować, panno Filio. - pocieszyła. - To prawda, że Valterria ciężko znosi ograniczenia, ale w głębi duszy rozumie, dlaczego je pani ustanowiła. Smoczyca westchnęła, dzieląc jajko widelcem na równe kęsy. - Ostatnio tak ciężko nam się dogadać. - westchnęła. - To zrozumiałe, panno Filio. - odparła Elena. - Mnie również czasem ciężko było nadążyć za Palou. - przyznała, czerpiąc z własnego doświadczenia samotnej matki wychowującej dorastającego chłopca. Valterria tymczasem przebiegł skosem przez podwórko i skręcił w boczną uliczkę. Zwalniał stopniowo, aż znalazł się na skraju miasteczka. Stamtąd już spokojnym krokiem udał się w kierunku lasku i rzeki. Palou i uczesana w warkoczyki Lily nie zdążyli go dogonić, ale bez trudu znaleźli go w pobliżu wielkiego kamienia. Było to ich ulubione miejsce zabaw. Młody smok stał na wielkim głazie narzutowym, powoli wznosząc dłonie do góry i uważnie obserwując swój cień na trawie. Wystarczyło rozłożyć ramiona a dzięki odpowiedniemu ustawieniu o właściwej porze kontur ramion przypominał nieco skrzydła. Cienkie, nieopierzone ale jednak skrzydła. - Znowu próbujesz latać? - wysapał Palou, kiedy razem z siostrzyczką dotruchtali wreszcie na miejsce. Lily od razu padła na trawę, dysząc ciężko. Starszy lisek oparł pokryte futerkiem drobne dłonie o powierzchnię kamienia. - Nie marudź. Dekoncentrujesz mnie. - syknął chłopiec z naganą. Palou wymamrotał przeprosiny, kładąc uszy po sobie.
|
| Rinsey - 2013-08-17 21:12:25 |
Świetne. Przybycie Xellossa po zwyczajnym, niemal sielankowym dniu pracy, robi wrażenie. chociaż czytelnik spodziewa się, że nasz ulubiony Mazoku już wkrótce się pojawi. Mnożą się również pytania i czytelnik, chce wiedzieć, co będzie dalej :)
|
| Charat - 2013-08-18 18:00:31 |
Czytelnik ma o tyle dobrze, że może zapytać. Albo podzielić się pytaniami na forum, Charat by się ucieszył. Wiedza o tym, czy prowokuję w czytelniku te pytania, na których mi zależało jest bezcenna.
Ano, Xelloss miał się pojawić później. Po namyśle jednak postanowiłam go na chwilkę wprowadzić wcześniej, żeby wam wynagrodzić ogromną ilość OC.
|
| Meitsa - 2013-08-18 19:15:28 |
Ok, kolejny fragment zaostrzył mi apetyt. Filia ma jakiś układ z Xellosem? Nasuwa mi sie wniosek, ze w zamian za pomoc Xell wyznaczył sobie dość osobliwa zapłatę ;) Chyba jeden błąd dostrzeglam, powinno byc "(...)wyglada JUŻ na osiem lat."
|
| Rinsey - 2013-08-18 20:43:24 |
Hm... Pytania, które się nasuwają... Jak wspomniała Meitsa układ Filii i Xellossa. Jaki jest jego cel? Czy ma z nim coś wspólnego Val? Co się dzieje z samym Valem i czy Filia jest tego świadoma, czy próbuje działać w ciemno? To przede wszystkim :)
|
| Meitsa - 2013-08-18 21:05:00 |
Ja stawiam na nienaturalnie pojawienie sie Vala na swiecie po tym jak był pól Smokiem pól Demonem. Jakieś wady genetyczne czy cos w tym stylu i dlatego tak szybko rośnie a Xell ma za zadanie go obserwować :)
|
| Charat - 2013-08-19 11:08:53 |
Okej, odpowiadamy na pytania XD
'Dopiero' jest jak najbardziej na miejscu, Xelluś wie, co mówi.
*tańcuje po pokoju* Yaaay, udało się, udało XD Nie, żebym z góry zakładała, ale takie było zamierzenie i bardzo się cieszę, że chociaż częściowo mi się udaje je zrealizować.
Hmm, widzę, że Meitsa ma swoje teorie. Teraz mnie korci, żeby na te wszystkie pytania odpowiedzieć. Ale wtedy nie miałybyście przyjemności z czytania dalej. W każdym razie, wszystkie odpowiedzi będą w tekście. W zamierzeniu XD
|
| Meitsa - 2013-08-19 13:23:07 |
A wiesz, ze cała noc sie zastanawialam czy dziewicza krew naprawdę jest trudno sprac z pluszu? XD
|
| Charat - 2013-08-19 17:21:16 |
Generalnie to zależy od:
1. Ilości krwi (generalnie, jak wiadomo, nie są to jakieś ogromne ilości, ale z każdą dziewczyną jest inaczej). 2. Umiejscowienia plamy (może być w jakimś trudno dostępnym miejscu, co utrudnia czyszczenie). 3. Czasu, jaki upłynął od poplamienia do próby czyszczenia (im starszy ślad, tym trudniej usunąć).
Generalnie to nie ma wielkiej różnicy, czy to krew z rozdziewiczenia, z rany ciętej, ukłucia czy krwotoku z nosa. Krew bardzo trudno wywabić z ubrań a jeszcze trudniej z mebli. A jak do tego są to jeszcze jakieś duże ilości (np. ze sporej rany) to już w ogóle.
Może Filii zwyczajnie się nie opylało inwestować w czyszczenie, skoro mogła sobie zafundować nowy komplet. A może po prostu nie chciała tego rodzaju 'pamiątki' w domu. Interpretujcie jak chcecie XD
|
| Meitsa - 2013-08-20 13:11:54 |
Na 100% zakładam, że nie chciała mieć takiej pamiątki na widoku XD
|
| Charat - 2013-08-20 14:10:47 |
XD Z pewnych względów, bardzo mnie to cieszy. Lubię, jak ludzie usiłują odgadnąć motywacje postaci.
|
| Meitsa - 2013-08-20 14:21:48 |
Mnie nie musisz tego mówić, sama jestem spragniona takich domysłów i dociekań :)
Kurcze, zastanawiam sie czy Xellos zrobił to dla zabawy czy było coś wiecej za tym i miało związek z przysługą. A Merle na pewno będzie miała coś wspólnego z Valem, ewentualnie mała kruszynka.
|
| Charat - 2013-08-20 16:51:08 |
Mała kruszynka? Mówisz o Poli czy o córeczce Jillasa? Zresztą, zależy co rozumiesz przez 'coś wspólnego' XD
Powodów Xelloss'a zdradzić nie mogę. Mogę za to napomknąć, że będzie ból i cierpienie XD Albo, jak mawia moja najlepsza psiapsióła - nieprzewidziane reperkusje.
|
| Meitsa - 2013-08-20 16:59:50 |
Mówię o Poli :) (sorry, ale nie lubię tego imienia, wnuczka mojej byłej wlascielki mieszkania tak sie nazywa i nie darzylam ich sympatia. Była jeszcze Eryka, brrr). Myśle, ze ich drogi jeszcze sie skrzyzuja, w koncu to nowe pokolenie :)
A Xellos będzie cierpieć? Yey~!
|
| Charat - 2013-08-20 17:14:34 |
Pola jest akurat skrótem od Apolonii, a to imię mojej prababci. Jak Pola Raksa XD Hmm, albo Pola Negri XD
Możliwe, że masz rację. W końcu mała ma wrócić po resztę kubków, więc jest szansa, że jeszcze raz się przynajmniej spotkają.
Xelloss będzie cierpieć. Wszyscy będą cierpieć. Tylko każdy inaczej, yo.
|
| Charat - 2013-08-20 19:44:28 |
Dopisałam kawałek, yo.
|
| Meitsa - 2013-08-21 00:25:46 |
Ok, dyskryminacja rasowa. No w koncu nie na codzień widzi sie Smoki w mieście, co innego zwierzoludzi. Myśle, ze wzrostu Filia nie powstrzyma, chyba ze chodzi przy okazji o wzrost agresji u Vala, hm... Jedyne co mi sie nasuwa na mysl, to jakas masakra na mieszkańcach.
Zastanawia mnie jeszcze jakiego typu cierpieniu poddasz Xella. W koncu Mazoku i cierpienie? Ale jak to? ;)
|
| Charat - 2013-08-21 11:40:18 |
Jesteś pewna, że o dyskryminację rasową chodzi? XD
Masakra na mieszkańcach, ooooh <3
Hmm, cierpienia Xelloss'a... Wbrew pozorom, to dosyć łatwy temat. Trzeba się tylko zastanowić, gdzie uderzyć, żeby najbardziej zabolało. Ale z tymi cierpieniami to jeszcze trochę, chyba, że mnie wena opuści i przeskoczę do innego fragmentu. Tylko potem ciężko będzie połączyć wątki.
|
| Rinsey - 2013-08-26 12:04:37 |
Cierpienia Xellossa to łatwy temat? Dałaś mi do myślenia... Ciekawa jestem strasznie, jak to u ciebie wyjdzie :)
|
| Meitsa - 2013-08-26 15:17:52 |
Wystarczy zabrać mu herbatę XD
|
| Charat - 2013-08-28 16:55:54 |
Najprostsze jest zawsze najlepsze XD
Hmm, może cierpienie to za duże słowo. Na pewno będzie szok i dużo dyskomfortu. Ale na to trzeba jeszcze trochę poczekać, najpierw inne rzeczy muszą się wydarzyć. Wracam do pisania, zanim wen ucieknie.
|
| Charat - 2013-08-28 17:14:42 |
Turkot kół na żwirowym podjeździe prowadzącym do tylnego wejścia 'Antiques & Maces' zwrócił uwagę Filii. Podniosła głowę znad księgi rachunkowej, koncentrując spojrzenie na widoku za oknem. Zwykły człowiek musiałby wstać i odsunąć firankę, by dojrzeć coś więcej niż zarys postaci. Smoczyca jednak potrzebowała tylko ułamka sekundy na skupienie wzroku. Słuch jej nie mylił, wóz zatrzymał się dokładnie pod wyjściem ze sklepu. Normalnie to z niego właśnie korzystali dostawcy i kontrahenci. Jednak tego słonecznego przedpołudnia Filia nie spodziewała się żadnej dostawy, a dwa największe zamówienia wysyłkowe już dawno były w realizacji. Przez chwilę obserwowała, jak z wozu wysiada kilka osób. Rozmawiali przyciszonymi głosami, także nie mogła rozróżnić poszczególnych słów, z łatwością jednak wyłapała obcy, śpiewny akcent. Klienci. Zeszła po schodach na parter, łapiąc po drodze fartuch i przewiązując go w pasie. Stanęła za ladą dokładnie w momencie, gdy klienci właśnie rozglądali się po części sklepowej. Wykorzystała zatem okazję, żeby się im przyjrzeć. Do jej sklepu weszło przynajmniej pięć osób. Hałasy z zewnątrz sugerowały, że przynajmniej jeszcze trzy kręcą się wokół wozu. Najbliżej lady stał wysoki, szczupły mężczyzna o białych włosach. Miał na sobie płaszcz podróżny z obszytym futrem kapturem, zakrywającym niemal całą sylwetkę. Cerę miał smagłą, za pasem miał zatknięty miecz. Nie zauważył jej jeszcze, wzrok miał skupiony na swoich towarzyszach, zajętych przeglądaniem rozłożonych towarów. - Witam w 'Antiques & Maces', w czym mogę państwu pomóc? - zapytała. Błyskawicznie wszystkie oczy skupiły się na jej osobie. Mężczyzna, którego wcześniej zaobserwowała, zrobil krok w jej stronę. Skinął jej na powitanie głową. - Dzień dobry. Chcielibyśmy zakupić kilka koniecznych rzeczy. - odezwał się z obcym akcentem białowłosy. Patrzył na Filię oczami błękitnymi jak niebo. - Również sprzedać, jeśli jest taka możliwość. - To zależy od rodzaju towarów, jakie chcecie państwo sprzedać. - oświadczyła smoczyca. Mężczyzna skinął głową i rzucił po cichu jakieś słowo. Do lady podeszła młoda dziewczyna. Ciemna skóra i podobne, choć łagodniejsze rysy twarzy upodabniały ją do mężczyzny. Jej wlosy były jednak jasnoróżowe, najprawdopodobniej ufarbowane. Zdradzały ją białe odrosty. Oczy również miała inne, mocno czerwone. - Chciałabym sprzedać miecz. - oznajmiła bez wstępów. Filia spojrzała na rękojeść miecza, wystającą zza pleców klientki. Ostrze musiało być niemal tak długie, jak wysoka była dziewczyna. - Nie, nie chodzi o ten. Nie mam go w tej chwili przy sobie. - pokręciła głową czerwonooka, uśmiechając się. Uśmiech ten nadawał jej twarzy lekko kpiący wyraz. Kojarzył się z kotem. - To nie heavy blade, ale też klasa A+. Doskonale wyważony, obosieczny. Z hartowanej stali. Dodatkowo ma wzdłuż rylca wyryte runy, które po wymówieniu odpowiedniego zaklęcia rozgrzewają ostrze do bardzo wysokiej temperatury. Jest trochę przykrótki, tylko 50 centymetrów długości. Czy byłaby możliwość sprzedania go? Filia słuchała uważnie. Specyfikacja niewiele jej mówiła, ostrzami wszelkiego rodzaju zajmował się Gravos. Jedno było pewne, mimo obcego akcentu panienka wcale nieźle posługiwała się tutejszą mową. - Musiałabym go najpierw zobaczyć. - odparła. Kolejny koci uśmiech i skinienie głową. Dziewczyna odeszła od lady, ustępując miejsca swojemu niebieskookiemu krewnemu. - Mam listę. - oznajmił mężczyzna, kładąc na czystym blacie kawałek pergaminu i przesuwając go nieznacznie w stronę Filii. Wyraźnym, pochyłym pismem w dwóch kolumnach wypisano nazwy towarów. Lista rzeczy na sprzedaż była niedługa. Zawierała jednak rzadko spotykane przedmioty. Smoczyca uśmiechnęła się nieznacznie. Natomiast zamówienie do realizacji okazało się już mniej ekscytujące - zastawy stołowe, naczynia i sztućce, kilka waz. I broń. - Większość z tych rzeczy mogę państwu sprzedać na miejscu, ale z realizacja tej części... - Filia stuknęła palcem w zamówienie, w sam środek litery o w słowie 'proch'. - Może potrwać nawet kilka tygodni. - uprzedziła. Mężczyzna znów skinął głową. Nie zdradzał żadnych oznak zaskoczenia. Filia spojrzała na niego surowo. Zazwyczaj ludzie skonfrontowani ze smoczym spojrzeniem zaczynali się denerwować i sami wypełniali ciszę słowami. Zwłaszcza, jeśli nie mieli pojęcia o prawdziwej naturze Filii. Jednak jej klient wyczerpał limit słów na dzisiaj i tylko dalej się w nią wpatrywał błękitnymi oczami. - Czy chciałby pan omówić szczegóły zamówienia? - zapytała po dłuższej chwili. Mężczyzna przechylił głowę nieco w bok. Miał podobny do czerwonookiej koci uśmiech. Nie odpowiedział, tylko obrócił się i spojrzał na swoich towarzyszy, wciąż zajętych przeglądaniem towarów. Wyszukał wzrokiem jedną z postaci i podszedł do niej z cichym pytaniem. Filia odwróciła wzrok, nie mogła jednak nie usłyszeć strzępków konwersacji toczącej się w nieznanym, melodyjnym języku. Zauważyła, że właścicielka wielkiego miecza przygląda jej się, ale zanim zdążyła zareagować, do lady ponownie podszedł jasnowłosy. Tym razem prowadził towarzyszkę. Kobieta wyglądała na jego rówieśnicę i była niezwykle urodziwa, jak na śmiertelniczkę. Miała delikatne rysy i prześliczne złocisto-żółte oczy o migdałowym kształcie. - Chiicemy zakyupić tesz to. - oznajmiła, stawiając na blacie duży kubek. - Weziminy ich tyla. - postukała w zamówienie, dokładnie tak samo jak wcześniej Filia. Jej palec zatrzymał się jednak przy wypisanej liczbie 30. Zerknęła przy tym na towarzysza, uśmiechając się do niego szeroko. Twarz mężczyzny od razu się wygładziła, odwzajemnił uśmiech. - Weźmiemy od razu trzydzieści takich kubków, droga pani. - przetłumaczył kulawą wypowiedź swojej partnerki. Filia skinęła głową i nacisnęła na dzwonek. Zza drzwi prowadzących do niewielkiego magazynu wyłoniła się Marie Lou. - Dzwoniła pani, panno Filio? - zapytała, nerwowo wycierając ręce o fartuch i podchodząc do lady. Smoczyca uśmiechnęła się do niej. Mężczyzna i czerwonooka nie okazali zdziwienia, ale ich przepiękna koleżanka zastygła na moment i wpatrywała się w Marie Lou jak w słowo Cephieda. W samym Seyrun nie spotykało się wielu zwierzołaków i zwierzoludzi, na obrzeżach pojawiali się zaś nieliczni. Piękna towarzyszka niebieskookiego musiała rzeczywiście przyjechać z bardzo daleka. - Nii soposziewajla ja sye Ecaflipa uzieć tu pszi Siejrun. - stwierdziła urodziwa niewiasta. - Czuiye sye jaki bym do byłych czasuch zierkała, gdy ja mauła diziencinka. Filia zerknęła na swoją pomocnicę. Marie Lou pochyliła się i położyła uszy po sobie, marszcząc brwi i poruszając ustami bez wydawania dźwięku. - Jeśli dobrze rozumiem, przypominam pani dzieciństwo w rodzinnych stronach? - spytała ostrożnie. - Da. Byłe czasy, juz moiye grodno nye istnieye do pszyślich dni. - wytłumaczyła kulawo kobieta. Oczy Marie Lou zrobiły się jeszcze większe, a koniuszek pokrytych futerkiem ust drgnął lekko. - Obawiam się, że niewiele z tego rozumiem. - oznajmiła. - Ślevki, pomózie ty mye, jak mówi na to? - kobieta pociągnęła towarzysza za rękaw. Mężczyzna znów rozjaśnił się, skupiając całą uwagę na partnerce. - Moja żona pochodzi z dalekiego, nieistniejącego już kraju. - wyjaśnił, obejmując żółtooką. - W jej rodzinnym mieście mieszkał potężny klan Ecaflipów, których pani tygrysia uroda bardzo mojej Kosuh przypomina dziecięce lata. - Ah, teraz wszystko jasne. - rozpromieniła się Marie Lou. - W takim razie, czy mogę pani pokazać pełną ofertę kubków? A pan pewnie też nietutejszy? - przeniosła bystre spojrzenie na mężczyznę zwanego Ślevki. Białowłosy pokręcił głową. - Jesteśmy tu przejazdem. Zatrzymamy się najdłużej na kilka miesięcy, może krócej. Zanim Marie Lou zdołała wyciągnąć dalsze informacje z przyjezdnych, do sklepu weszła kolejna osoba. Tym razem była to mała dziewczynka, mogła mieć około dziesięciu lat. Białe włosy uczesane w dwa kucyki i przenikliwie błękitne oczy nie pozostawiały wątpliwości co do pokrewieństwa ze Ślevkim. - Mammi, tatti... O, dzień dobry paniom. - mała przystanęła w drzwiach, przyglądając się uważnie Filii i Marie Lou. - Pola. - ucieszyła się kobieta, odwracając się w stronę dziewczynki tak szybko, że jeden z warkoczy wymknął się z misternej fryzury i teraz dyndał jej obok ucha. Kosuh pasowała urodą do całej familii, miała jasnofioletowe, jedwabiste włosy zaplecione w w cienkie warkoczyki. Całość została pomysłowo spięta nad karkiem. Zółtooka przywołała dziewczynkę skinieniem dłoni. Ślevki schylił się i podniósł małą. - Mammi potrzebuje tłumacza. Pójdziecie z panią wybierać wzory na kubkach. - polecił. Dziewczynka zgodziła się entuzjastycznie i oddaliła się wraz z matka na zaplecze, odpowiadając w jej imieniu na pytania Marie Lou. Filia słyszała jeszcze przez chwilę, jak mała opowiada o swoim młodszym bracie, który nie mógł przyjechać z powodu przeziębienia. Skupiła się na wytłumieniu odgłosów z zaplecza, kierując uwagę na milczącego białowłosego i jego równie milczącą świtę. Ślevki przyglądał się jej w skupieniu, ze spokojem znosząc smocze spojrzenie. Filia zignorowała to i znów pochyliła głowę nad listą. - Część towarów mogą państwo zabrać od razu. - przypomniała, odznaczając te towary, które miała jeszcze w magazynie. Niektóre pozycje była w stanie zrealizować jedynie częściowo, co zresztą zaznaczyła. Wypisała też przewidywane terminu uzupełnienia zapasów. Blękitnooki śledził jej zapiski, co jakiś czas kiwając głową. - Gotowe. - Filia odchyliła się, przesuwając papier po blacie w kierunku mężczyzny. - Merle. - odezwał się Ślevki, nie spuszczając wzroku ze smoczycy. - Powiedz, że mają podstawić wóz. Czerwonooka skinęła głową i ruszyła do wyjścia na podwórze. W tej samej chwili drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wbiegła dwójka roześmianych zwierzoludzkich dzieci. - Palou! Lily! Nie wolno biegać po sklepie. - zwróciła im uwagę Filia. Oba liski zatrzymały się i opuściły głowy, wpatrując się w podłogę. Puszyste kity ogonów też pochyliły się ku dołowi, koniuszki podrygiwały niespokojnie. - Gdzie jest Marie Lou? - zapytała dziewczynka cicho. Cała była ruda, dużo ciemniejsza od brata. Przypominała Jillasa. - Z klientami. Gdzie jest Terry? - Filia złagodziła trochę ton. Lily opuściła głowę, za to jej starszy brat zaryzykował szybkie spojrzenie na Filię. - Nie wiemy. Zostawił nas nad rzeką. Szukaliśmy go i wołaliśmy, ale nie odpowiadał. Pewnie jest znowu głodny... - ostatnie zdanie zostało trwożnie wyszeptane. Smoczyca zmarszczyła brwi. - Jak to nie wiecie... - zaczęła. Urwała, gdy do pomieszczenia wbiegł chudy chłopiec. Długie, zielone włosy przysłaniały mu oczy. Nie zauważył czerwonookiej i wpadł na nią z rozpędu. Dziewczyna zdążyła chwycić się za klamkę od drzwi. Chłopiec odbił się i poleciał na plecy, uderzając boleśnie łopatkami o próg. - Terry! - krzyknęła Filia, obserwując, jak dzieciak gramoli się z ziemi. - Co robisz? Tyle razy prosiłam, żeby nie biegać po sklepie. Przeproś panią. Chłopiec spojrzał na smoczycę krzywo spod zmierzwionej grzywy, siadając prosto. - Przepra... - zaczął, obracając głowę w kierunku dziewczyny. I zaniemówił. - Nic nie szkodzi. Cały jesteś, kawalerze? - zaśmiała się czerwonooka, wyciągając dłoń w kierunku siedzącego. - Jestem Merle. A ty? - ... szam panią. - dokończył chłopiec, wciąż zagapiony. - Terry. Yyy, Valterria. Yy, ten, jestem cały. Złotooki Valteria wciąż siedział zapatrzony w dziewczynę, pozwalając jej trzymać się za rękę. Nie spodziewał się, że dłoń Merle muśnie szybko nadgarstek i chwyci go za łokieć. Porządne pociągnięcie postawiło chłopca na nogi. - Dziękuję. Ale ma pani fajny miecz. - wyrzucił z siebie zielonowłosy, zanim jeszcze na dobre złapał równowagę. - Nie ma za co. Jaki miły komplement. Na pewno nic cię nie boli? - upewniła się czerwonooka, pochylając się lekko ku Terry'emu. Chłopak gwałtownie pokręcił głową. - No to lecę dalej. Trzymaj się, Valterria. - Merle lekko musnęła dłonią policzek chłopca, wyminęła go i wyszła na podwórze. W ślad za nią postąpili pozostali towarzysze Ślevkiego. Liczba klientów zmniejszyła się, za wyjątkiem białowłosego. Mężczyzna jednak nie zwracał na dzieci uwagi, studiował pilnie zapisy naniesione przez smoczycę. Filia spojrzała na całą trójkę surowo. - Terry, to było bardzo nieeleganckie. - ponownie zwróciła mu uwagę. Przybrany syn przyjął to ze wzruszeniem ramion, nie patrząc w jej stronę. - Elena z pewnością nakryła już do stołu. Możecie już iść na obiad. Cała trójka ucieszyła się wyraźnie. Palou ujął siostrę pod ramię, prowadząc ją w stronę schodów. Valterria był tuż za nimi. - Zaczekaj, Terry. Pomożesz mi jeszcze z klientami. Podejdź tu. Chłopiec niechętnie spełnił polecenie, kuląc ramiona i wydymając wargi. Przeszedł obok Ślevkiego, rzucając ukradkowe spojrzenie na broń przytroczoną do pasa mężczyzny. Z zaplecza wynurzyła się Marie Lou, prowadząc klientki. - Tatti, kupiliśmy takie. Zrobimy rosół i Perun wyzdrowieje. - oznajmiła dziewczynka, podchodząc do ojca i prezentując mu ostateczny wybór. - Ja panii bayzio wzięćna jesem, panii Marii lu. - mówiła właśnie Kosuh. - Ależ nie ma za co, nie ma za co. Panno Filio, niestety mamy tylko dwadzieścia sześć sztuk w magazynie. - oznajmiła Marie Lou. - Mówiłam właśnie, że po pozostałe cztery będzie można odebrać później. - Przyślę Polę, gdy będą gotowe. - wtrącił Ślevki. - Tylko termin? Filia spojrzała na wybrany przez klientów towar. - Proszę zajrzeć jutro po południu. - powiedziała wyraźnie. Obcokrajowiec kiwnął głową. - Jeśli to wszystko, to w takim razie zapraszam na rozmowę z moim współpracownikiem. Terry, pomożesz Marie Lou przy pakowaniu. Filia wyszła za ladę, prowadząc rodziców Poli w głąb sklepu. Dziewczynka chwilę przyglądała się Valterri, a kiedy wychowanek Filii odwzajemnił spojrzenie, wzruszyła ramionami. - Tędy proszę, panienko. - Marie Lou podeszła do drzwi. Przepuściła Terry'ego i Polę w drzwiach i zamknęła za sobą. Chłopiec wyprzedził córkę Ślevkiego, ale niestety. Różowowłosej dziewczyny z wielkim mieczem nie było już na podwórzu. Valterria rozglądał się przez chwilę, obchodząc wóz dookoła. W międzyczasie Marie Lou zdążyła otworzyć drzwi do magazynu i razem z Gravosem zaczęła wydawać towar. Towarzysze Ślevkiego ładowali zakupy na wóz. - Szukasz czegoś? - Pola usadowiła się między pakunkami, tuż za kozłem i z góry spoglądała na poczynania zielonowłosego chłopaczka. Valterria spojrzał w gorę i zmrużył oczy. - Nie twój interes. - mruknął nieuprzejmie, wracając do inspekcji. Na żwirowej ścieżce pełno było odcisków męskich butów, jego własnych i dziewczynki. Ślady czerwonookiej musiały zostać zadeptane. Valterria przyklęknął i zaczął badać mniej wyraźny trop. - Dlaczego nie pójdziesz na obiad? - zapytała Pola po dłuższej chwili. Terry łypnął na nią spod zielonej grzywki i grzebał dalej w żwirze. - Tamten chłopiec mówił, że możesz być głodny. A tu nie ma nic do roboty, moi wujkowie wszystkim się zajmą. Możesz iść. Złotooki dalej rył palcami w śladach, drążąc dziurę w jednym miejscu. - Nic nie powiem twojej mamie. - obiecała Pola, niezrażona brakiem odpowiedzi. - Nie o to chodzi. - wymruczał Terry, przerywając zniekształcanie śladu. - Filia mama nie chce, żebym za dużo jadł. Uważa, że to dla mnie niebezpieczne. Milczenie. Białowłosa spojrzała w górę z namysłem a potem przechyliła się do przodu przez poręcz. Koniuszki kitek niemal dotknęły ramienia chłopca. - Masz. Są ziołowe. Mammi je kupiła, bo mój młodszy brat się przeziębił i teraz bardzo grymasi. - wyjaśniła, podając mu mieszek. Valterria spojrzał na oferowany pakunek i zamrugał, przenosząc wzrok na dziewczynkę. - Nie mogę tego przyjąć. - stwierdził. Odebrał woreczek. - Jeśli twój brat jest chory... - Te są dla mnie. A ja nie lubię ziołowych. Mammi zawsze kupuje dla mnie i dla brata. - przerwała mu Pola, zabierając ręce. - Są ziołowe, więc ci nie zaszkodzą. A zawsze wytrzymasz do obiadu. - Nie mogę... - zaczął Terry. Z magazynu wyszedł Ślevki z żoną, odprowadzany przez Jillasa. Żegnali się krótko i serdecznie, po czym błękitnooki zawołał na towarzyszy, usadził zonę na koźle i sam zasiadł obok niej, ujmując lejce. - Zobaczymy się jutro! - Pola pomachała mu z odjeżdżającego wozu. Mlody smok odmachał bez przekonania, chowając prezent za pazuchę. W sam raz, bo Filia właśnie stanęła w progu. Valterria wyprostował się, koncentrując na niej spojrzenie. - Idź umyć ręce. A potem idziemy na obiad. - smoczyca zwróciła się do syna. Terry skinął głową, opuszczając ramiona i kierując powolne kroki do środka.
~*~
Wieczorowa pora zastała Filię ponownie nad księgą rachunkową. Nawet po doliczeniu hojnej zaliczki od Ślevkiego i Kosuh, ostateczny wynik jej dokładnych obliczeń wciąż był liczba dwucyfrową. - Będę musiała zwolnić Marie Lou. - szepnęła smoczyca, składając dłonie razem i opierając na nich głowę. Świeca powoli dopalała się, pokój spowijał półmrok. Filia zapatrzyła się w migoczący płomień, brzegiem dłoni ocierając wilgoć z policzków. Rozległo się pukanie. Smoczyca usiadła prosto i położyła dłonie na blacie. - Panno Filio, zamknęłam magazyn i zostawiłam pomalowane kubki na suszarni. - zameldowała Marie Lou. - Będę się już zbierać, czy zechciałaby pani zamknąć za mną? Złotowłosa spojrzała na zegar, ustawiony na gzymsie kominka. - Wielkie nieba, już tak późno? Oczywiście, zamknę za tobą. Poproszę Gravosa, żeby cię odprowadził. - Filia wstała i zasunęła za sobą krzesło. Marie Lou cofnęła się, mrużąc zielone oczy. - Nie trzeba, panno Filio. Okolica jest bardzo bezpieczna. Urodziłam się i znam tu wszystkich zbirów od pieluch. - zaśmiała się, machając pręgowanym ogonem. Była kapłanka przez chwilę przyglądała się swojej współpracownicy. Marie Lou była tylko trochę od niej niższa. Cała pokryta była lśniącym, srebrzystym futerkiem w ciemnogranatowe pasy. Miała zgrabne dłonie i długie pazury, które wykorzystywała przy ozdabianiu dzbanów i waz. Początkowo Filia powierzała jej tylko drobne zadania, ale dziewczyna była bardzo pilna i chętnie pracowała z gliną lub przy ozdabianiu wyrobów. Stopniowo przejęła na siebie część obowiązków Filii. - Dobrze więc. Do zobaczenia rano. - smoczyca odprowadziła kocią zwierzołaczkę do drzwi na dole. - Dobranoc, panno Filio. - Marie Lou odczekała, aż Filia zasunie kratę i zablokuje ją kłódką. Smoczyca z kolei obserwowała z okna jak jej pracownica kieruje się wzdłuż uliczki, by po chwili zniknąć za rogiem. Nikt jej nie zaczepił. Filia jeszcze raz sprawdziła wszystkie zamki. Normalnie zajmował się tym Gravos, ale entuzjastyczne odgłosy uderzania młotem o blachę upewniały ją, że obaj z Jillasem pilnie pracują nad zamówieniem. Gdy przystanęła w progu suszarni, by sprawdzić temperaturę, znajome odgłosy skrzypiącej podłogi na piętrze powiadomiły ją, że Elena układa dzieci do snu. W suszarni pachniało farbą i lakierem. Filia obróciła kubki, by schły równomiernie na całej powierzchni i czym prędzej opuściła pomieszczenie. Pozwoliła sobie na głębszy oddech dopiero po dokładnym zamknięciu drzwi. Przeszła do kuchni, sprawdzając przy okazji okna. Elena zostawiła dla niej filiżankę gorącej herbaty na stole. Filia zrobiła krok ku schodom prowadzącym na górę, do sypialni, wsłuchując się w miękkie tony kołysanki. Życiowa partnerka Jillasa śpiewała coraz ciszej, co oznaczało, że najmłodsi domownicy już zasypiali. Smoczyca wróciła więc po filiżankę i przeszła do salonu. Mimo ognia buzującego w kominku w pokoju było chłodno. A przyczyną była niewątpliwie obecność siedzącego na kanapie fioletowowłosego mężczyzny. - Kolejny ciężki dzień w pracy? - demon uniósł brew, zwracając przystojną twarz w kierunku Filii. Jego ton można było pomylić ze współczującym. Smoczyca postawiła filiżankę na stoliku i wybrała fotel jak najdalej od Xellossa. Usiadła, wciąż patrząc na demona. - Czego chcesz? - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Xelloss uśmiechnął się, odstawiając swoją filiżankę na spodeczek. - Co za brak manier. Czy to nie oczywiste? - mazoku uśmiechnął się do niej, na moment unosząc powieki i ukazując swoją prawdziwą naturę. - Wpadłem sprawdzić, jak sobie dajesz radę z tym wszystkim. - Dziękuję, bardzo dobrze. - odparła natychmiast, prostując się jeszcze bardziej. Mazoku tylko uśmiechnął się w odpowiedzi i cierpliwie czekał. Filia westchnęła i sięgnęła po filiżankę. Xelloss poszedł za jej przykładem, siadając wygodniej i obracając się nieco bardziej w jej stronę. - A jak się miewa drogi Valterria? - zagadnął po chwili ciężkiego milczenia. Wyraźnie delektował się sytuacją. Smoczyca zmusiła się by rozluźnić szczęki. - Również bardzo dobrze. - odpowiedziała szybko. Odrobinę za szybko. Uśmiech demona poszerzył się odrobinę. - Miło mi to słyszeć. - odparł uprzejmie, znów na moment ukazując fioletowe ślepia z pionowymi źrenicami. - W końcu w dzisiejszych czasach samotnym matkom nie jest łatwo wykarmić potomstwo. - zauważył lekko. Filia milczała, zaciskając palce na brzegu podłokietnika i uszku od filiżanki. - Zwłaszcza chłopców w tym wieku, w końcu tak szybko rosną. - kontynuował Xelloss beztrosko. - Val ma ile lat? Czas tak szybko leci. - uśmiechnął się do niej. - Terry. - wycedziła Filia. - Terry ma cztery lata. - No proszę, a wygląda dopiero na osiem. - demon kiwnął głową. - Ciekawe, dlaczego? - zastanowił się na głos. Filia odstawiła naczynie na stół po raz drugi, tym razem z głośnym stuknięciem. - Przebyłeś taki kawał drogi, żeby podyskutować na temat diety mojego syna? - zapytała ostro. Xelloss wyglądał na dotkniętego tą uwagą, posyłając jej spojrzenie urażonej niewinności. - Oczywiście, że nie. Już mówiłem, jestem tu, by sprawdzić jak dajecie sobie radę na nowym miejscu. - odparł wesoło. - Nic nie poradzę, że wzrost młodych smoków jest dla mnie fascynujący. Można to nawet określić zawodowym zainteresowaniem. Smoczyca spojrzała na niego wrogo, odruchowo sięgając dłonią do uda. Udało jej się jednak powstrzymać gest. - A ja już mówiłam, że jest w porządku. - podkreśliła ostatnie słowo. - Czy chcesz omówić jeszcze jakieś kwestie czy też musisz już iść, bo obowiązki wzywają? - zapytała słodko. Mazoku przyglądał jej się z nieodgadnioną miną, po czym wstał płynnym ruchem. - Oczywiście, możemy zmienić temat. - ciągnął dalej lekkim tonem. - Widzę, że zmieniłaś komplet wypoczynkowy. Nie jest tak wygodny jak ten poprzedni. - zauważył. Filia akurat wstawała, kiedy padła ta uwaga. Zbladła i zatrzymała się w pół ruchu. - Xelloss. - ni to syknęła, ni to warknęła. - Z drugiej strony, rozumiem konieczność. Dziewiczą krew bardzo trudno wywabić z pluszowego obicia... - kontynuował demon z zadowolonym uśmieszkiem. Tym razem Filia nie opanowała odruchu. Śmignęła spódnica, fartuch i halka. Chwilę później kolce maczugi wycelowane były w twarz fioletowookiego, a sama smoczyca stała od niego na wyciągnięcie ramienia. - Dosyć. Natychmiast opuść mój dom. - wysapała. Xelloss ani przez chwilę nie przestawał się uśmiechać. Tylko pokój zrobił się nagle ciemniejszy, a ogień w kominku przygasł nieco. - Nie mogę tego zrobić, droga Filio. - odparł spokojnie, podchodząc bliżej, dłonią odsuwając maczugę z drogi. - Włożyłem dużo wysiłku w wyprowadzenie was z poprzedniego miasta. Jeśli sprawy nie układają się po mojej myśli, ten wysiłek można by uznać za zmarnowany. Filia pozwoliła maczudze opaść powoli, wciąż trzymała ja jednak pewną ręką. - Dziękuję za uroczy wieczór i pyszną herbatę. - Xelloss nachylił się i cmoknął ją w policzek. - Do zobaczenia. Odstawił pustą filiżankę dokładnie obok naczynia Filii. Zniknął, zanim ciche stuknięcie spodeczka o drewno dotarło do jej uszu. Herbata Filii była już letnia.
~*~
Obudziła się, gdy na dworze było już jasno. Lekki wietrzyk poruszał firanami. Przed położeniem się spać Filia dokładnie zamknęła okiennice. Zatem Elena musiała je otworzyć i to niedawno. W pokoju nie było jeszcze chłodno. Umyła się i ubrała szybko, po czym zbiegła po schodach na dół. Śniadanie już trwało, Gravos właśnie wstawał od stołu a Jillas i Elena zmywali pierwsze naczynia. Palou karmił siostrzyczkę a w międzyczasie jej niesforny syn podkradał mu resztki bekonu z talerza. - Terry, nie rób tak. Pamiętaj o manierach, jesteś w towarzystwie. - upomniała Filia, zasiadając do stołu. - Przepraszam za spóźnienie. Valterria mruknął coś i usiadł prosto, naburmuszony. Jego talerz był już pusty, ale nie oddał go do mycia. - Nic się nie stało, panno Filio. Każdy musi sobie czasem pospać. - odparła wesoło Elena, zbliżając się do niej z imbrykiem. - Mogę jeszcze trochę bekonu? - zapytał Terry, kierując złote oczy na krzątającą się przy stole lisiczkę. Elena w pierwszym odruchu już otwierała usta, ale przerwała, gdy Filia lekko pokręciła głową. - Terry. - upomniała ponownie. - Tak, tak, wiem. - westchnął chłopiec. - Żadnych dokładek. Żadnego podjadania, trzy posiłki dziennie, podwieczorek raz na dwa tygodnie. - wyrecytował. Zgarbił się i oparł łokcie o stół, krzyżując długie nogi w kostkach. Kantem obuwia zaczął rytmicznie uderzać w nogę stołu. Jillas wyciągnął córeczkę z fotelika dla dzieci i chusteczką wyczyścił jej pyszczek, spoglądając na Filię. Gravos mył naczynia i pozornie nie poświęcał sytuacji uwagi. Trzeci raz opłukiwał ten sam talerzyk. - Terry. - westchnęła Filia. - Przecież wiesz, dlaczego zasady są takie a nie inne. Owszem, tak blisko Seyrun ludzie są bardziej tolerancyjni, ale mimo wszystko. Należy dmuchać na zimne. Cisza. Energiczne postukiwanie buta w nogę od stołu. - Wszyscy coś poświęcamy, bo nie chcemy powtórki sprzed kilku lat, prawda? - spytała smoczyca łagodnie. - Nie chcemy. - potwierdził smutno Terry, unikając jej spojrzenia. Jasnowłosa przechyliła się w jego kierunku, zniżając głos. - Wiem, że ci trudno skarbeńku. Ale czasy są ciężkie i jeśli chcemy przetrwać, musimy tu zostać. Na świecie nie ma wielu takich miejsc, jak tutaj. Gdzie indziej nie dalibyśmy sobie rady. - tłumaczyła Filia. Valterria obrócił się do niej nagle, całym ciałem, niemalże łamiąc krzesło. Smoczyca ledwo postrzymała odruch odskoczenia. - Świat to złe miejsce. Nie powinno tak być. - wysyczał chłopiec wściekle. - Jeśli ktoś nie może nas zaakceptować takimi, jacy jesteśmy, to sam powinien się ukrywać. To powiedziawszy wstał szybko i prawie wybiegł z kuchni. Filia i Palou zawołali za nim, ale tylko młody lisek zerwał się i pobiegł za nim. - Ja też chcę! Ja też! - Lily wyciągała łapki za bratem, ale powstrzymał ją ojciec. - Następnym razem, Lily! - zawołał Palou zza drzwi. Jillas spokojnie dokończył dekorowanie kitek dziewczynki różowymi wstążkami. - Gotowe. Chcesz pomóc tacie w pracy, kwiatuszku? Elena postawiła przed markotną Filią jajka na bekonie i tosty. - Proszę się tak nie przejmować, panno Filio. - pocieszyła. - To prawda, że Valterria ciężko znosi ograniczenia, ale w głębi duszy rozumie, dlaczego je pani ustanowiła. Smoczyca westchnęła, dzieląc jajko widelcem na równe kęsy. - Ostatnio tak ciężko nam się dogadać. - westchnęła. - To zrozumiałe, panno Filio. - odparła Elena. - Mnie również czasem ciężko było nadążyć za Palou. - przyznała, czerpiąc z własnego doświadczenia samotnej matki wychowującej dorastającego chłopca. Valterria tymczasem przebiegł skosem przez podwórko i skręcił w boczną uliczkę. Zwalniał stopniowo, aż znalazł się na skraju miasteczka. Stamtąd już spokojnym krokiem udał się w kierunku lasku i rzeki. Palou i uczesana w warkoczyki Lily nie zdążyli go dogonić, ale bez trudu znaleźli go w pobliżu wielkiego kamienia. Było to ich ulubione miejsce zabaw. Młody smok stał na wielkim głazie narzutowym, powoli wznosząc dłonie do góry i uważnie obserwując swój cień na trawie. Wystarczyło rozłożyć ramiona a dzięki odpowiedniemu ustawieniu o właściwej porze kontur ramion przypominał nieco skrzydła. Cienkie, nieopierzone ale jednak skrzydła. - Znowu próbujesz latać? - wysapał Palou, kiedy razem z siostrzyczką dotruchtali wreszcie na miejsce. Lily od razu padła na trawę, dysząc ciężko. Starszy lisek oparł pokryte futerkiem drobne łapki o powierzchnię kamienia. - Nie marudź. Dekoncentrujesz mnie. - syknął chłopiec z naganą. Palou wymamrotał przeprosiny, kładąc uszy po sobie. Valterria wyprostował plecy jeszcze bardziej, powoli wspinając się na palce. Obserwował uważnie swój cień. Rodzeństwo patrzyło z niepokojem, jak ich towarzysz zabaw kołysze się lekko w przód i tył. Nagle złotooki wybił się mocno do góry, rozkładając kończyny na boki. Przez moment wydawał się podobny do jaskółki w locie, niestety chwila szybko minęła i Terry wylądował ciężko w kucki, aż chrupnęły stawy kolanowe. - Ojej, nic ci nie jest? - zaniepokoiła się lisiczka, gramoląc się na kolana. - Nic. - potrząsnął głową młody smok, zwalając się ciężko na trawę i opierając o głaz. - Za mała odległość od ziemi, nie ma szans rozwinąć dobrej prędkości. Potrzeba wyższego miejsca. - oświadczył. Palou wywrócił oczami. - Znowu chcesz się wspinać na to drzewo? - westchnął niecierpliwie. - Ostatnim razem prawie nas złapali. Pan Bork wie, że to ty i pójdzie na skargę do mamy i panny Filii jak nas zauważy koło ogrodu. - Nie zauważy. - odmruknął Valterria lekceważąco, po raz drugi wdrapując się na kamień. - Myślisz, że kiedyś twój sen się spełni? - zapytała Lily. - Wyrosną ci skrzydła i polecisz? Smok zerknął na nią przez ramię i tylko prychnął pogardliwie. Dziewczynka skrzywiła się. - Prędzej wujek Gravos zbuduje nam wszystkim lotnie. - stwierdził spokojnie Palou. - Nie możemy zostać tutaj? - Nie, ten głaz jest za niski. Pójdziemy niedługo, jak Bork będzie zajęty pracą. - zapowiedział Terry, szykując się do kolejnego skoku. Lisie rodzeństwo westchnęło zgodnie, przyjmując to postanowienie jako ostateczność.
~*~
Zatrzymanie się w miasteczku, gdzie interes prowadziła ich znajoma smoczyca, kosztowało Linę i Gourry'ego nadłożenie drogi. Byli jednak dobrej myśli, bo chociaż mogli zjawić się w Seyrun w porze kolacji, dłuższa droga pozwalała im zajść do Filii w okolicach późnego śniadania. Poza tym, nawet jeśli zanocują w królewskim pałacu, stolica królestwa nie należała do tanich miejsc a długa podróż znacznie uszczupliła ich sakiewki. Ponadto od kilku dni docierały do nich plotki o tajemniczych zniknięciach w tej okolicy. Początkowo ginęły tylko pojedyncze sztuki zwierząt, ale wkrótce zaczęły znikać także osoby i małe stada. Okoliczna ludność szeptała o potworach, co poniektórzy winą obarczali demony. Jeszcze inni sądzili, że winna jest jakaś dzika bestia, być może demonicznego pochodzenia. Przyczyną tych wszystkich domysłów było odnajdywanie szczątków zaginionych w bardzo odległych miejscach. Łby, kości, fragmenty ubrań i przedmiotów pozostawiono w niedużych kupkach, przypominających świątynne ofiary. Mniej więcej w tym samym czasie pojawiły się również doniesienia o dziwnych dźwiękach dochodzących z głębi lasu, o światłach w ciemności i ogromnych cieniach widywanych w pobliżach wiosek.
Wybaczcie, że tak mało i po dłuższej przerwie. Namnożyło się uroczystości rodzinnych.
|
| Rinsey - 2013-08-28 22:52:10 |
I tak super jest poczytać :) Ale jej, czy mi się wydaje, czy Val znalazł sposób, jak sobie radzić z apetytem? ^^' Bardzo fajnie opisujesz małego Vala... e znaczy Terry'ego. Przypomina mi się w ten sposób trochę własne dzieciństwo, jak bardzo złą i jednocześnie ekscytującą rzeczą było zrobienie czegoś za plecami rodziców...
Meitsa, ale jesteś bezlitosna. Zabierać Xellosowi herbatkę? Nawet mi do głowy nie przyszło takie okrucieństwo :D Nadajesz się na Lorda Mazoku ;)
|
| Meitsa - 2013-08-30 15:05:49 |
O, drużyna pierścienia sie zbiera :D
Ej, Rinsey, nie wpadłam na to, że Val może mieć coś wspólnego z zaginięciami :) A może coś wspólnego mają nowi podróżnicy? Cos siedzi im na karku i dyszy za plecami ;)
|
| Rinsey - 2013-09-01 22:11:40 |
Może i tak :) Ale jakoś tak głodowanie Vala i szczątki tak mi się skojarzyły XD
|
| Charat - 2013-09-23 14:03:17 |
Uwielbiam wasze skojarzenia XD
Postaram się wieczorem coś jeszcze dopisać. Może się uda niedługo skończyć rozdział.
|
| Meitsa - 2013-09-28 16:14:36 |
No to czekam na coś nowego :D
|
| urwena - 2013-10-12 18:37:55 |
Powolutku sie akcja rozwija :) Mnie tez sie kojarza te znikniecia z Valterria, ale sadze ze to zly trop... Zapewne wiecej wspolnego z tym ma Xellos. a tak pozatym imie Valterria kojarzy mi sie z jaszczurka, chyba dosc slusznie bo w koncu smok to rodzaj gada.
|
| Charat - 2013-10-12 21:02:18 |
Strasznie mnie korci, żeby udzielić odpowiedzi. Ale się powstrzymam.
Mam calutką akcję na pierwsze rozdziały zaplanowaną. Za to mam problem z umiejscowieniem w czasie i przestrzeni Zelgadisa. Xelloss jest pod tym względem poręczniejszy, bo można go teleportować.
Z tym imieniem Valterria/Valteria jest tak, że kiedyś po fandomie krążyła plota o tym, jakoby tak brzmiało imię Valgaava przed spotkaniem z Smokiem Chaosu Gaavem. Na slayersowej wikipedii nie ma o tym wzmianki, ponoć jego imię przed zamianą w Mazoku brzmiało po prostu Val. Ale ten Valterria się często w fikach przewija i stwierdziłam, że pasuje. Sęk w tym, że to nie mój wymysł i nie wiem, komu autorstwo przypisać.
|
| Meitsa - 2013-10-14 11:05:04 |
Valteria nie jest oryginalnym imieniem tylko wymysłem fandomu? O_o Czego ja jeszcze nie wiem?
Gdzie twoja wena? :)
|
| Charat - 2013-10-14 15:05:44 |
Posiłkowałam się Kanzaka Dex i tam napisane było, że przed zamianą w Mazoku i spotkaniem Gaava, Valgaav mial na imie po prostu Val. Możliwe, że ten Valterria się wziął z prób przetłumaczenia arbooków przez fanów? Nie mam pojęcia, ale na Valterrię natknęłam się kilkakrotnie w fanfikach.
Moja wena... wciąż ją mam, tylko nie na to, co trzeba. Chodzi mi po głowie fanfik z Supernatural'a, skrzyżowany z American Horror Story i Kingdom Hospital. Między innymi.
No i znowu gram a Dragon Age II. Ale to akurat dobrze dla eksperymentu xD
|
| Rinsey - 2013-10-14 17:27:41 |
Skoro tak to dobrze :D Czekam zatem na następny fragment ;) Ja za to ostatnio trochę się wypaliłam ^^' Z Valterrią wcześniej się nie spotkałam, ale miałam kiedyś podobny problem z Jedahem. Był to rzekomo młodszy brat Zelgadisa i zdziwiłam się, bo spotkałam tę postać w różnych niezależnych fanfikach. Dopiero potem się dokopałam do jednej osoby, od której brali tę postać inni autorzy, ale trochę to trwało.
|
| urwena - 2013-10-14 18:41:11 |
Czyli plotki szybko się rozrastają... Ja też wyczytałam, że Valgarv to był po prostu Val, a z Valterią się nie spotkałam. Jest to jakaś odmiana, w końcu zyskał nowe życie to i imię inne może mieć.
|
| Charat - 2013-10-14 20:20:39 |
Z tymi braćmi/siostrami i 'następnym pokoleniem' to był kiedyś istny wysyp, chociaż z tym konkretnym się nie spotkałam. Zelgadis to chyba najwięcej miał zaręczonych z nim kuzynek z przeszłości czy innych panien którym był przeznaczony od kołyski... zaraz po Xellossie, który z kolei miał z miliard asystentek/podwładnych na zabój w nim zakochanych XD Co daje wam pewne wyobrażenie o moim guście przy początkach ze slayersową twórczością fanowską.
W każdym razie, cieszę się, że Wam ten Valterria w eksperymencie fikowym nie przeszkadza.
|
| Socki - 2013-10-14 21:34:35 |
Słodka Licentia poetica. Mam wrażenie, że ludzie, którzy ochłonęli z tego pierwszego szału slayersowskiego ( czyli przestali w głowie układać miliony niestworzonych historii i wersji) mają możliwość spojrzenia na tego typu zjawiska z dystansu, krytycznym okiem. Jest to dosyć przydatne w historiach takich jak ta- ktoś rzuci pomysłem o dalekim kuzynie/kuzynce i sypią się kolejne fice z podobnymi postaciami, o podobnych imionach i z czasem taka wymyślona postać zaczyna funkcjonować jako część universum( postać lub jej zmienione imię XD). To nawet słodkie... ale to o czym pisałam: dystans, chyba pozwala na większą swobodę twórczą a co za tym idzie, na stworzenie lepszego opowiadania :)
|
| Charat - 2013-10-15 19:27:46 |
Patrzę na to troszkę inaczej. Jak dla mnie te pożyczane/powielane postacie są trochę jak kolejne warstwy napisów wyrytych na blacie szkolnej ławki. Można się po nich zorientować, którzy autorzy się przyjaźnili, kto od kogo zgapiał, kto się kim inspirował, jakimi stronami się autor posiłkował w tworzeniu swojej historii itd.
Tłumaczę się z tego Valterri dlatego, że zawsze staram się, żeby świat slayersowy był jak najbardziej zgodny z tym znanym z anime (względnie dalej z pozostałych slayersowych interpretacji, w sensie nowele, mangi itd). Także powinien być Val i dlatego pytam, czy mi tego Valterrię wybaczycie v.v
|
| Socki - 2013-10-16 09:04:00 |
Hmm, tak jak powiedziałam, dla mnie to w ogóle nie jest problem. Całe szczęście nie jestem jakoś szczególnie przywiązana do tradycji i uważam, że jeżeli ktoś wie jak to zrobić, to obroni każdy szalony pomysł. A Val czy Valteria ...i tak wiadomo o kogo chodzi. Chociaż osobiście Val wydaje mi się zwyczajnie bardziej logiczny :)
|
| Rinsey - 2013-10-16 10:57:24 |
Mi również Valterria nie przeszkadza :) Samo wytłumaczenie, nowe życie, nowe imię wybroni ten pomysł, nawet jak ktoś miałby się czepiać. Jak napisała Socki, jak ktoś wie, jak to zrobić, obroni każdy szalony pomysł. Zdarzało mi się czytać dwa fanfiki, gdzie np. był wątek Naga/Val. W jednym opowiadaniu otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia i miałam taki dziwny posmak po skończeniu lektury, a po drugim stwierdziłam, że to takie oczywiste, że Naga i Val są dla siebie niemal stworzeni ;p
|
| Socki - 2013-10-16 11:09:42 |
Ja czytałam kiedyś francuskiego fica "Ostatni smok" ( gdzieś tutaj wrzucałam tłumaczenie) i niby też pomysł wydał się głupi: kolejne pokolenie, córka Xellosa spotyka go, nie wiedząc, że on jest jej ojcem itd. Ale dziewczyna napisała to z pomysłem i naprawdę dobrze się to czytało. I tam Val też miał jakieś śmieszne imię, bo Zel i Ame go zaadoptowali po śmierci Filii i dali mu inne imię XD
|
| Charat - 2013-10-16 22:15:21 |
Dołączę się do offtopu - z takich crackowych par to bardzo mi przypadł do gustu Gaav/Nahga. Powinni razem rządzić wszechświatem ku chwale LoN.
Względem Val'a a Valterri... właśnie o to chodzi, że Val jest bardziej logiczny. I kurde tu się sama wkopałam, nie mogę więcej nic powiedzieć, żeby nie zdradzić fabuły. Ale już się pewnie zorientowałyście albo ja sama o tym wspomniałam na początku i teraz zwyczajnie nie pamiętam; eksperyment polega na ponownym przerobieniu wszystkich starych pomysłów do fików o Slayers i zrobienia z tego czegoś sensownego. Także, jeśli komuś wpadły w ręce moje najwcześniejsze teksty, to pewnie podejrzewa, że jeszcze coś się będzie działo względem imienia Starożytnego.
Enyłejs, chodzi o to, że na podstawie fików i różnych dezinformujących stron byłam święcie przekonana, że przed zamianą w Mazoku Valgaav miał na imię Valterria. Teraz wiem, że to bujda na resorach, ale przerabiam kilka starych pomysłów, więc jakoś to trzeba będzie przeboleć.
Właściwie, to jak już przy tym jesteśmy, to ja na Val'a mówię 'Valuś' albo 'Wałek', względnie 'Nowa Żytnia'. O, a Ly o nim mówila 'PoVALony' na forach XD Merle z kolei mówiła nań 'Varuszka' w fikach.
|
| Socki - 2013-10-17 11:01:00 |
Varuszka !!!! Jak słowiańsko ! LUV!
Filiosława. Linomira. Zelosław. Xelogniew
i
Gourywuj.
A co do Gourego. Jak piszecie i czytacie jego imię. Widziałam milion różnych wersji i w zasadzie sama używam Goury ( czytam Gauri) ale spotkałam się z naśladującą jap. wymową Goiry i tak dalej.
|
| Charat - 2013-10-17 17:06:40 |
Zawsze zapisuję imię Gourry'ego 'Gourry' a staram się wymawiać tak, jak Lina wymawiała w Slayersach (coś pomiędzy Gauri a Gałri). Z wymową u fanów to różnie bywa, ale nikogo nie poprawiam, bo po pierwsze nie jestem japonistką. Po drugie, mnie też zdarza się błędnie wymawiać różne słowa, zwłaszcza pochodzenia obcego i jeśli nie wiem na pewno, że ktoś życzy sobie być poprawianym, nie robię tego.
W kwestii zapisu imienia szermierza widywałam już różne cuda, jak zresztą i przy imionach pozostałych (Lena Envers i Felia wyjątkowo dźgały w oczy).
|
| Rinsey - 2013-10-18 14:51:27 |
Slayers po słowiańsku to piękna sprawa XD Aż się prosi, aby użyć tych imion w jakiejś parodii :D Też piszę Gourry i czytał jako Gauri, ale faktycznie swoboda w zapisie w fandomie jest dosyć ogromna. A jak zapisujecie Seyrun? Bo w tym temacie widziałam chyba najwięcej wersji. Sama zdecydowałam się na najkrótszą. Można w ogóle mówić w tym temacie o jednej poprawnej formie? Bo to japońskie l/r to chyba może mieć wiele zapisów...
Lena Envers i Felia, jejku przez chwilę nie wiedziałam, o kim piszesz ^^'
|
| Charat - 2013-10-18 21:19:55 |
Zapisuję Seyrun. I Sairaag, zanim ktoś zapyta. Generalnie staram się, żeby pisownia była jak najbardziej zbliżona do angielskiej. Tylko Xelloss ma u mnie zawsze podwójne s na końcu, bo w ten sposób chcę podkreślić jego demoniczną naturę. Czy coś XD
Robi nam się piękny offtop.
|
| Charat - 2013-11-10 20:44:09 |
Turkot kół na żwirowym podjeździe prowadzącym do tylnego wejścia 'Antiques & Maces' zwrócił uwagę Filii. Podniosła głowę znad księgi rachunkowej, koncentrując spojrzenie na widoku za oknem. Zwykły człowiek musiałby wstać i odsunąć firankę, by dojrzeć coś więcej niż zarys postaci. Smoczyca jednak potrzebowała tylko ułamka sekundy na skupienie wzroku. Słuch jej nie mylił, wóz zatrzymał się dokładnie pod wyjściem ze sklepu. Normalnie to z niego właśnie korzystali dostawcy i kontrahenci. Jednak tego słonecznego przedpołudnia Filia nie spodziewała się żadnej dostawy, a dwa największe zamówienia wysyłkowe już dawno były w realizacji. Przez chwilę obserwowała, jak z wozu wysiada kilka osób. Rozmawiali przyciszonymi głosami, także nie mogła rozróżnić poszczególnych słów, z łatwością jednak wyłapała obcy, śpiewny akcent. Klienci. Zeszła po schodach na parter, łapiąc po drodze fartuch i przewiązując go w pasie. Stanęła za ladą dokładnie w momencie, gdy klienci właśnie rozglądali się po części sklepowej. Wykorzystała zatem okazję, żeby się im przyjrzeć. Do jej sklepu weszło przynajmniej pięć osób. Hałasy z zewnątrz sugerowały, że przynajmniej jeszcze trzy kręcą się wokół wozu. Najbliżej lady stał wysoki, szczupły mężczyzna o białych włosach. Miał na sobie płaszcz podróżny z obszytym futrem kapturem, zakrywającym niemal całą sylwetkę. Cerę miał smagłą, za pasem miał zatknięty miecz. Nie zauważył jej jeszcze, wzrok miał skupiony na swoich towarzyszach, zajętych przeglądaniem rozłożonych towarów. - Witam w 'Antiques & Maces', w czym mogę państwu pomóc? - zapytała. Błyskawicznie wszystkie oczy skupiły się na jej osobie. Mężczyzna, którego wcześniej zaobserwowała, zrobil krok w jej stronę. Skinął jej na powitanie głową. - Dzień dobry. Chcielibyśmy zakupić kilka koniecznych rzeczy. - odezwał się z obcym akcentem białowłosy. Patrzył na Filię oczami błękitnymi jak niebo. - Również sprzedać, jeśli jest taka możliwość. - To zależy od rodzaju towarów, jakie chcecie państwo sprzedać. - oświadczyła smoczyca. Mężczyzna skinął głową i rzucił po cichu jakieś słowo. Do lady podeszła młoda dziewczyna. Ciemna skóra i podobne, choć łagodniejsze rysy twarzy upodabniały ją do mężczyzny. Jej wlosy były jednak jasnoróżowe, najprawdopodobniej ufarbowane. Zdradzały ją białe odrosty. Oczy również miała inne, mocno czerwone. - Chciałabym sprzedać miecz. - oznajmiła bez wstępów. Filia spojrzała na rękojeść miecza, wystającą zza pleców klientki. Ostrze musiało być niemal tak długie, jak wysoka była dziewczyna. - Nie, nie chodzi o ten. Nie mam go w tej chwili przy sobie. - pokręciła głową czerwonooka, uśmiechając się. Uśmiech ten nadawał jej twarzy lekko kpiący wyraz. Kojarzył się z kotem. - To nie heavy blade, ale też klasa A+. Doskonale wyważony, obosieczny. Z hartowanej stali. Dodatkowo ma wzdłuż rylca wyryte runy, które po wymówieniu odpowiedniego zaklęcia rozgrzewają ostrze do bardzo wysokiej temperatury. Jest trochę przykrótki, tylko 50 centymetrów długości. Czy byłaby możliwość sprzedania go? Filia słuchała uważnie. Specyfikacja niewiele jej mówiła, ostrzami wszelkiego rodzaju zajmował się Gravos. Jedno było pewne, mimo obcego akcentu panienka wcale nieźle posługiwała się tutejszą mową. - Musiałabym go najpierw zobaczyć. - odparła. Kolejny koci uśmiech i skinienie głową. Dziewczyna odeszła od lady, ustępując miejsca swojemu niebieskookiemu krewnemu. - Mam listę. - oznajmił mężczyzna, kładąc na czystym blacie kawałek pergaminu i przesuwając go nieznacznie w stronę Filii. Wyraźnym, pochyłym pismem w dwóch kolumnach wypisano nazwy towarów. Lista rzeczy na sprzedaż była niedługa. Zawierała jednak rzadko spotykane przedmioty. Smoczyca uśmiechnęła się nieznacznie. Natomiast zamówienie do realizacji okazało się już mniej ekscytujące - zastawy stołowe, naczynia i sztućce, kilka waz. I broń. - Większość z tych rzeczy mogę państwu sprzedać na miejscu, ale z realizacja tej części... - Filia stuknęła palcem w zamówienie, w sam środek litery o w słowie 'proch'. - Może potrwać nawet kilka tygodni. - uprzedziła. Mężczyzna znów skinął głową. Nie zdradzał żadnych oznak zaskoczenia. Filia spojrzała na niego surowo. Zazwyczaj ludzie skonfrontowani ze smoczym spojrzeniem zaczynali się denerwować i sami wypełniali ciszę słowami. Zwłaszcza, jeśli nie mieli pojęcia o prawdziwej naturze Filii. Jednak jej klient wyczerpał limit słów na dzisiaj i tylko dalej się w nią wpatrywał błękitnymi oczami. - Czy chciałby pan omówić szczegóły zamówienia? - zapytała po dłuższej chwili. Mężczyzna przechylił głowę nieco w bok. Miał podobny do czerwonookiej koci uśmiech. Nie odpowiedział, tylko obrócił się i spojrzał na swoich towarzyszy, wciąż zajętych przeglądaniem towarów. Wyszukał wzrokiem jedną z postaci i podszedł do niej z cichym pytaniem. Filia odwróciła wzrok, nie mogła jednak nie usłyszeć strzępków konwersacji toczącej się w nieznanym, melodyjnym języku. Zauważyła, że właścicielka wielkiego miecza przygląda jej się, ale zanim zdążyła zareagować, do lady ponownie podszedł jasnowłosy. Tym razem prowadził towarzyszkę. Kobieta wyglądała na jego rówieśnicę i była niezwykle urodziwa, jak na śmiertelniczkę. Miała delikatne rysy i prześliczne złocisto-żółte oczy o migdałowym kształcie. - Chiicemy zakyupić tesz to. - oznajmiła, stawiając na blacie duży kubek. - Weziminy ich tyla. - postukała w zamówienie, dokładnie tak samo jak wcześniej Filia. Jej palec zatrzymał się jednak przy wypisanej liczbie 30. Zerknęła przy tym na towarzysza, uśmiechając się do niego szeroko. Twarz mężczyzny od razu się wygładziła, odwzajemnił uśmiech. - Weźmiemy od razu trzydzieści takich kubków, droga pani. - przetłumaczył kulawą wypowiedź swojej partnerki. Filia skinęła głową i nacisnęła na dzwonek. Zza drzwi prowadzących do niewielkiego magazynu wyłoniła się Marie Lou. - Dzwoniła pani, panno Filio? - zapytała, nerwowo wycierając ręce o fartuch i podchodząc do lady. Smoczyca uśmiechnęła się do niej. Mężczyzna i czerwonooka nie okazali zdziwienia, ale ich przepiękna koleżanka zastygła na moment i wpatrywała się w Marie Lou jak w słowo Cephieda. W samym Seyrun nie spotykało się wielu zwierzołaków i zwierzoludzi, na obrzeżach pojawiali się zaś nieliczni. Piękna towarzyszka niebieskookiego musiała rzeczywiście przyjechać z bardzo daleka. - Nii soposziewajla ja sye Ecaflipa uzieć tu pszi Siejrun. - stwierdziła urodziwa niewiasta. - Czuiye sye jaki bym do byłych czasuch zierkała, gdy ja mauła diziencinka. Filia zerknęła na swoją pomocnicę. Marie Lou pochyliła się i położyła uszy po sobie, marszcząc brwi i poruszając ustami bez wydawania dźwięku. - Jeśli dobrze rozumiem, przypominam pani dzieciństwo w rodzinnych stronach? - spytała ostrożnie. - Da. Byłe czasy, juz moiye grodno nye istnieye do pszyślich dni. - wytłumaczyła kulawo kobieta. Oczy Marie Lou zrobiły się jeszcze większe, a koniuszek pokrytych futerkiem ust drgnął lekko. - Obawiam się, że niewiele z tego rozumiem. - oznajmiła. - Ślevki, pomózie ty mye, jak mówi na to? - kobieta pociągnęła towarzysza za rękaw. Mężczyzna znów rozjaśnił się, skupiając całą uwagę na partnerce. - Moja żona pochodzi z dalekiego, nieistniejącego już kraju. - wyjaśnił, obejmując żółtooką. - W jej rodzinnym mieście mieszkał potężny klan Ecaflipów, których pani tygrysia uroda bardzo mojej Kosuh przypomina dziecięce lata. - Ah, teraz wszystko jasne. - rozpromieniła się Marie Lou. - W takim razie, czy mogę pani pokazać pełną ofertę kubków? A pan pewnie też nietutejszy? - przeniosła bystre spojrzenie na mężczyznę zwanego Ślevki. Białowłosy pokręcił głową. - Jesteśmy tu przejazdem. Zatrzymamy się najdłużej na kilka miesięcy, może krócej. Zanim Marie Lou zdołała wyciągnąć dalsze informacje z przyjezdnych, do sklepu weszła kolejna osoba. Tym razem była to mała dziewczynka, mogła mieć około dziesięciu lat. Białe włosy uczesane w dwa kucyki i przenikliwie błękitne oczy nie pozostawiały wątpliwości co do pokrewieństwa ze Ślevkim. - Mammi, tatti... O, dzień dobry paniom. - mała przystanęła w drzwiach, przyglądając się uważnie Filii i Marie Lou. - Pola. - ucieszyła się kobieta, odwracając się w stronę dziewczynki tak szybko, że jeden z warkoczy wymknął się z misternej fryzury i teraz dyndał jej obok ucha. Kosuh pasowała urodą do całej familii, miała jasnofioletowe, jedwabiste włosy zaplecione w w cienkie warkoczyki. Całość została pomysłowo spięta nad karkiem. Zółtooka przywołała dziewczynkę skinieniem dłoni. Ślevki schylił się i podniósł małą. - Mammi potrzebuje tłumacza. Pójdziecie z panią wybierać wzory na kubkach. - polecił. Dziewczynka zgodziła się entuzjastycznie i oddaliła się wraz z matka na zaplecze, odpowiadając w jej imieniu na pytania Marie Lou. Filia słyszała jeszcze przez chwilę, jak mała opowiada o swoim młodszym bracie, który nie mógł przyjechać z powodu przeziębienia. Skupiła się na wytłumieniu odgłosów z zaplecza, kierując uwagę na milczącego białowłosego i jego równie milczącą świtę. Ślevki przyglądał się jej w skupieniu, ze spokojem znosząc smocze spojrzenie. Filia zignorowała to i znów pochyliła głowę nad listą. - Część towarów mogą państwo zabrać od razu. - przypomniała, odznaczając te towary, które miała jeszcze w magazynie. Niektóre pozycje była w stanie zrealizować jedynie częściowo, co zresztą zaznaczyła. Wypisała też przewidywane terminu uzupełnienia zapasów. Blękitnooki śledził jej zapiski, co jakiś czas kiwając głową. - Gotowe. - Filia odchyliła się, przesuwając papier po blacie w kierunku mężczyzny. - Merle. - odezwał się Ślevki, nie spuszczając wzroku ze smoczycy. - Powiedz, że mają podstawić wóz. Czerwonooka skinęła głową i ruszyła do wyjścia na podwórze. W tej samej chwili drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wbiegła dwójka roześmianych zwierzoludzkich dzieci. - Palou! Lily! Nie wolno biegać po sklepie. - zwróciła im uwagę Filia. Oba liski zatrzymały się i opuściły głowy, wpatrując się w podłogę. Puszyste kity ogonów też pochyliły się ku dołowi, koniuszki podrygiwały niespokojnie. - Gdzie jest Marie Lou? - zapytała dziewczynka cicho. Cała była ruda, dużo ciemniejsza od brata. Przypominała Jillasa. - Z klientami. Gdzie jest Terry? - Filia złagodziła trochę ton. Lily opuściła głowę, za to jej starszy brat zaryzykował szybkie spojrzenie na Filię. - Nie wiemy. Zostawił nas nad rzeką. Szukaliśmy go i wołaliśmy, ale nie odpowiadał. Pewnie jest znowu głodny... - ostatnie zdanie zostało trwożnie wyszeptane. Smoczyca zmarszczyła brwi. - Jak to nie wiecie... - zaczęła. Urwała, gdy do pomieszczenia wbiegł chudy chłopiec. Długie, zielone włosy przysłaniały mu oczy. Nie zauważył czerwonookiej i wpadł na nią z rozpędu. Dziewczyna zdążyła chwycić się za klamkę od drzwi. Chłopiec odbił się i poleciał na plecy, uderzając boleśnie łopatkami o próg. - Terry! - krzyknęła Filia, obserwując, jak dzieciak gramoli się z ziemi. - Co robisz? Tyle razy prosiłam, żeby nie biegać po sklepie. Przeproś panią. Chłopiec spojrzał na smoczycę krzywo spod zmierzwionej grzywy, siadając prosto. - Przepra... - zaczął, obracając głowę w kierunku dziewczyny. I zaniemówił. - Nic nie szkodzi. Cały jesteś, kawalerze? - zaśmiała się czerwonooka, wyciągając dłoń w kierunku siedzącego. - Jestem Merle. A ty? - ... szam panią. - dokończył chłopiec, wciąż zagapiony. - Terry. Yyy, Valterria. Yy, ten, jestem cały. Złotooki Valteria wciąż siedział zapatrzony w dziewczynę, pozwalając jej trzymać się za rękę. Nie spodziewał się, że dłoń Merle muśnie szybko nadgarstek i chwyci go za łokieć. Porządne pociągnięcie postawiło chłopca na nogi. - Dziękuję. Ale ma pani fajny miecz. - wyrzucił z siebie zielonowłosy, zanim jeszcze na dobre złapał równowagę. - Nie ma za co. Jaki miły komplement. Na pewno nic cię nie boli? - upewniła się czerwonooka, pochylając się lekko ku Terry'emu. Chłopak gwałtownie pokręcił głową. - No to lecę dalej. Trzymaj się, Valterria. - Merle lekko musnęła dłonią policzek chłopca, wyminęła go i wyszła na podwórze. W ślad za nią postąpili pozostali towarzysze Ślevkiego. Liczba klientów zmniejszyła się, za wyjątkiem białowłosego. Mężczyzna jednak nie zwracał na dzieci uwagi, studiował pilnie zapisy naniesione przez smoczycę. Filia spojrzała na całą trójkę surowo. - Terry, to było bardzo nieeleganckie. - ponownie zwróciła mu uwagę. Przybrany syn przyjął to ze wzruszeniem ramion, nie patrząc w jej stronę. - Elena z pewnością nakryła już do stołu. Możecie już iść na obiad. Cała trójka ucieszyła się wyraźnie. Palou ujął siostrę pod ramię, prowadząc ją w stronę schodów. Valterria był tuż za nimi. - Zaczekaj, Terry. Pomożesz mi jeszcze z klientami. Podejdź tu. Chłopiec niechętnie spełnił polecenie, kuląc ramiona i wydymając wargi. Przeszedł obok Ślevkiego, rzucając ukradkowe spojrzenie na broń przytroczoną do pasa mężczyzny. Z zaplecza wynurzyła się Marie Lou, prowadząc klientki. - Tatti, kupiliśmy takie. Zrobimy rosół i Perun wyzdrowieje. - oznajmiła dziewczynka, podchodząc do ojca i prezentując mu ostateczny wybór. - Ja panii bayzio wzięćna jesem, panii Marii lu. - mówiła właśnie Kosuh. - Ależ nie ma za co, nie ma za co. Panno Filio, niestety mamy tylko dwadzieścia sześć sztuk w magazynie. - oznajmiła Marie Lou. - Mówiłam właśnie, że po pozostałe cztery będzie można odebrać później. - Przyślę Polę, gdy będą gotowe. - wtrącił Ślevki. - Tylko termin? Filia spojrzała na wybrany przez klientów towar. - Proszę zajrzeć jutro po południu. - powiedziała wyraźnie. Obcokrajowiec kiwnął głową. - Jeśli to wszystko, to w takim razie zapraszam na rozmowę z moim współpracownikiem. Terry, pomożesz Marie Lou przy pakowaniu. Filia wyszła za ladę, prowadząc rodziców Poli w głąb sklepu. Dziewczynka chwilę przyglądała się Valterri, a kiedy wychowanek Filii odwzajemnił spojrzenie, wzruszyła ramionami. - Tędy proszę, panienko. - Marie Lou podeszła do drzwi. Przepuściła Terry'ego i Polę w drzwiach i zamknęła za sobą. Chłopiec wyprzedził córkę Ślevkiego, ale niestety. Różowowłosej dziewczyny z wielkim mieczem nie było już na podwórzu. Valterria rozglądał się przez chwilę, obchodząc wóz dookoła. W międzyczasie Marie Lou zdążyła otworzyć drzwi do magazynu i razem z Gravosem zaczęła wydawać towar. Towarzysze Ślevkiego ładowali zakupy na wóz. - Szukasz czegoś? - Pola usadowiła się między pakunkami, tuż za kozłem i z góry spoglądała na poczynania zielonowłosego chłopaczka. Valterria spojrzał w gorę i zmrużył oczy. - Nie twój interes. - mruknął nieuprzejmie, wracając do inspekcji. Na żwirowej ścieżce pełno było odcisków męskich butów, jego własnych i dziewczynki. Ślady czerwonookiej musiały zostać zadeptane. Valterria przyklęknął i zaczął badać mniej wyraźny trop. - Dlaczego nie pójdziesz na obiad? - zapytała Pola po dłuższej chwili. Terry łypnął na nią spod zielonej grzywki i grzebał dalej w żwirze. - Tamten chłopiec mówił, że możesz być głodny. A tu nie ma nic do roboty, moi wujkowie wszystkim się zajmą. Możesz iść. Złotooki dalej rył palcami w śladach, drążąc dziurę w jednym miejscu. - Nic nie powiem twojej mamie. - obiecała Pola, niezrażona brakiem odpowiedzi. - Nie o to chodzi. - wymruczał Terry, przerywając zniekształcanie śladu. - Filia mama nie chce, żebym za dużo jadł. Uważa, że to dla mnie niebezpieczne. Milczenie. Białowłosa spojrzała w górę z namysłem a potem przechyliła się do przodu przez poręcz. Koniuszki kitek niemal dotknęły ramienia chłopca. - Masz. Są ziołowe. Mammi je kupiła, bo mój młodszy brat się przeziębił i teraz bardzo grymasi. - wyjaśniła, podając mu mieszek. Valterria spojrzał na oferowany pakunek i zamrugał, przenosząc wzrok na dziewczynkę. - Nie mogę tego przyjąć. - stwierdził. Odebrał woreczek. - Jeśli twój brat jest chory... - Te są dla mnie. A ja nie lubię ziołowych. Mammi zawsze kupuje dla mnie i dla brata. - przerwała mu Pola, zabierając ręce. - Są ziołowe, więc ci nie zaszkodzą. A zawsze wytrzymasz do obiadu. - Nie mogę... - zaczął Terry. Z magazynu wyszedł Ślevki z żoną, odprowadzany przez Jillasa. Żegnali się krótko i serdecznie, po czym błękitnooki zawołał na towarzyszy, usadził zonę na koźle i sam zasiadł obok niej, ujmując lejce. - Zobaczymy się jutro! - Pola pomachała mu z odjeżdżającego wozu. Mlody smok odmachał bez przekonania, chowając prezent za pazuchę. W sam raz, bo Filia właśnie stanęła w progu. Valterria wyprostował się, koncentrując na niej spojrzenie. - Idź umyć ręce. A potem idziemy na obiad. - smoczyca zwróciła się do syna. Terry skinął głową, opuszczając ramiona i kierując powolne kroki do środka.
~*~
Wieczorowa pora zastała Filię ponownie nad księgą rachunkową. Nawet po doliczeniu hojnej zaliczki od Ślevkiego i Kosuh, ostateczny wynik jej dokładnych obliczeń wciąż był liczba dwucyfrową. - Będę musiała zwolnić Marie Lou. - szepnęła smoczyca, składając dłonie razem i opierając na nich głowę. Świeca powoli dopalała się, pokój spowijał półmrok. Filia zapatrzyła się w migoczący płomień, brzegiem dłoni ocierając wilgoć z policzków. Rozległo się pukanie. Smoczyca usiadła prosto i położyła dłonie na blacie. - Panno Filio, zamknęłam magazyn i zostawiłam pomalowane kubki na suszarni. - zameldowała Marie Lou. - Będę się już zbierać, czy zechciałaby pani zamknąć za mną? Złotowłosa spojrzała na zegar, ustawiony na gzymsie kominka. - Wielkie nieba, już tak późno? Oczywiście, zamknę za tobą. Poproszę Gravosa, żeby cię odprowadził. - Filia wstała i zasunęła za sobą krzesło. Marie Lou cofnęła się, mrużąc zielone oczy. - Nie trzeba, panno Filio. Okolica jest bardzo bezpieczna. Urodziłam się pod miasteczkiem i znam tu wszystkich zbirów od pieluch. - zaśmiała się, machając pręgowanym ogonem. Była kapłanka przez chwilę przyglądała się swojej współpracownicy. Marie Lou była tylko trochę od niej niższa. Cała pokryta była lśniącym, srebrzystym futerkiem w ciemnogranatowe pasy. Miała zgrabne dłonie i długie pazury, które wykorzystywała przy ozdabianiu dzbanów i waz. Początkowo Filia powierzała jej tylko drobne zadania, ale dziewczyna była bardzo pilna i chętnie pracowała z gliną lub przy ozdabianiu wyrobów. Stopniowo przejęła na siebie część obowiązków Filii. - Dobrze więc. Do zobaczenia rano. - smoczyca odprowadziła kocią zwierzołaczkę do drzwi na dole. - Dobranoc, panno Filio. - Marie Lou odczekała, aż Filia zasunie kratę i zablokuje ją kłódką. Smoczyca z kolei obserwowała z okna jak jej pracownica kieruje się wzdłuż uliczki, by po chwili zniknąć za rogiem. Nikt jej nie zaczepił. Filia jeszcze raz sprawdziła wszystkie zamki. Normalnie zajmował się tym Gravos, ale entuzjastyczne odgłosy uderzania młotem o blachę upewniały ją, że obaj z Jillasem pilnie pracują nad zamówieniem. Gdy przystanęła w progu suszarni, by sprawdzić temperaturę, znajome odgłosy skrzypiącej podłogi na piętrze powiadomiły ją, że Elena układa dzieci do snu. W suszarni pachniało farbą i lakierem. Filia obróciła kubki, by schły równomiernie na całej powierzchni i czym prędzej opuściła pomieszczenie. Pozwoliła sobie na głębszy oddech dopiero po dokładnym zamknięciu drzwi. Przeszła do kuchni, sprawdzając przy okazji okna. Elena zostawiła dla niej filiżankę gorącej herbaty na stole. Filia zrobiła krok ku schodom prowadzącym na górę, do sypialni, wsłuchując się w miękkie tony kołysanki. Życiowa partnerka Jillasa śpiewała coraz ciszej, co oznaczało, że najmłodsi domownicy już zasypiali. Smoczyca wróciła więc po filiżankę i przeszła do salonu. Mimo ognia buzującego w kominku w pokoju było chłodno. A przyczyną była niewątpliwie obecność siedzącego na kanapie fioletowowłosego mężczyzny. - Kolejny ciężki dzień w pracy? - demon uniósł brew, zwracając przystojną twarz w kierunku Filii. Jego ton można było pomylić ze współczującym. Smoczyca postawiła filiżankę na stoliku i wybrała fotel jak najdalej od Xellossa. Usiadła, wciąż patrząc na demona. - Czego chcesz? - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Xelloss uśmiechnął się, odstawiając swoją filiżankę na spodeczek. - Co za brak manier. Czy to nie oczywiste? - mazoku uśmiechnął się do niej, na moment unosząc powieki i ukazując swoją prawdziwą naturę. - Wpadłem sprawdzić, jak sobie dajesz radę z tym wszystkim. - Dziękuję, bardzo dobrze. - odparła natychmiast, prostując się jeszcze bardziej. Mazoku tylko uśmiechnął się w odpowiedzi i cierpliwie czekał. Filia westchnęła i sięgnęła po filiżankę. Xelloss poszedł za jej przykładem, siadając wygodniej i obracając się nieco bardziej w jej stronę. - A jak się miewa drogi Valterria? - zagadnął po chwili ciężkiego milczenia. Wyraźnie delektował się sytuacją. Smoczyca zmusiła się by rozluźnić szczęki. - Również bardzo dobrze. - odpowiedziała szybko. Odrobinę za szybko. Uśmiech demona poszerzył się nieznacznie. - Miło mi to słyszeć. - odparł uprzejmie, znów na moment ukazując fioletowe ślepia z pionowymi źrenicami. - W końcu w dzisiejszych czasach samotnym matkom nie jest łatwo wykarmić potomstwo. - zauważył lekko. Filia milczała, zaciskając palce na brzegu podłokietnika i uszku od filiżanki. - Zwłaszcza chłopców w tym wieku, przecież tak szybko rosną. - kontynuował Xelloss beztrosko. - Val ma ile lat? Czas tak szybko leci. - uśmiechnął się do niej. - Terry. - wycedziła Filia. - Terry ma cztery lata. - No proszę, a wygląda dopiero na osiem. - demon kiwnął głową. - Ciekawe, dlaczego? - zastanowił się na głos. Filia odstawiła naczynie na stół po raz drugi, tym razem z głośnym stuknięciem. - Przebyłeś taki kawał drogi, żeby podyskutować na temat diety mojego syna? - zapytała ostro. Xelloss wyglądał na dotkniętego tą uwagą, posyłając jej spojrzenie urażonej niewinności. - Oczywiście, że nie. Już mówiłem, jestem tu, by sprawdzić jak dajecie sobie radę na nowym miejscu. - odparł wesoło. - Nic nie poradzę, że wzrost młodych smoków jest dla mnie fascynujący. Można to nawet określić zawodowym zainteresowaniem. Smoczyca spojrzała na niego wrogo, odruchowo sięgając dłonią do uda. Udało jej się jednak powstrzymać gest. - A ja już mówiłam, że jest w porządku. - podkreśliła ostatnie słowo. - Czy chcesz omówić jeszcze jakieś kwestie czy też musisz już iść, bo obowiązki wzywają? - zapytała słodko. Mazoku przyglądał jej się z nieodgadnioną miną, po czym wstał płynnym ruchem. - Oczywiście, możemy zmienić temat. - ciągnął dalej lekkim tonem. - Widzę, że zmieniłaś komplet wypoczynkowy. Nie jest tak wygodny jak ten poprzedni. - zauważył. Filia akurat wstawała, kiedy padła ta uwaga. Zbladła i zatrzymała się w pół ruchu. - Xelloss. - ni to syknęła, ni to warknęła. - Z drugiej strony, rozumiem konieczność. Dziewiczą krew bardzo trudno wywabić z pluszowego obicia... - kontynuował demon z zadowolonym uśmieszkiem. Tym razem Filia nie opanowała odruchu. Śmignęła spódnica, fartuch i halka. Chwilę później kolce maczugi wycelowane były w twarz fioletowookiego, a sama smoczyca stała od niego na wyciągnięcie ramienia. - Dosyć. Natychmiast opuść mój dom. - wysapała. Xelloss ani przez chwilę nie przestawał się uśmiechać. Tylko pokój zrobił się nagle ciemniejszy, a ogień w kominku przygasł nieco. - Nie mogę tego zrobić, droga Filio. - odparł spokojnie, podchodząc bliżej, dłonią odsuwając maczugę z drogi. - Włożyłem dużo wysiłku w wyprowadzenie was z poprzedniego miasta. Jeśli sprawy nie układają się po mojej myśli, ten wysiłek można by uznać za zmarnowany. Filia pozwoliła maczudze opaść powoli, wciąż trzymała ja jednak pewną ręką. - Dziękuję za uroczy wieczór i pyszną herbatę. - Xelloss nachylił się i cmoknął ją w policzek. - Do zobaczenia. Odstawił pustą filiżankę dokładnie obok naczynia Filii. Zniknął, zanim ciche stuknięcie spodeczka o drewno dotarło do jej uszu. Herbata Filii była już letnia.
~*~
Obudziła się, gdy na dworze było już jasno. Lekki wietrzyk poruszał firanami. Przed położeniem się spać Filia dokładnie zamknęła okiennice. Zatem Elena musiała je otworzyć i to niedawno. W pokoju nie było jeszcze chłodno. Umyła się i ubrała szybko, po czym zbiegła po schodach na dół. Śniadanie już trwało, Gravos właśnie wstawał od stołu a Jillas i Elena zmywali pierwsze naczynia. Palou karmił siostrzyczkę a w międzyczasie jej niesforny syn podkradał mu resztki bekonu z talerza. - Terry, nie rób tak. Pamiętaj o manierach, jesteś w towarzystwie. - upomniała Filia, zasiadając do stołu. - Przepraszam za spóźnienie. Valterria mruknął coś i usiadł prosto, naburmuszony. Jego talerz był już pusty, ale nie oddał go do mycia. - Nic się nie stało, panno Filio. Każdy musi sobie czasem pospać. - odparła wesoło Elena, zbliżając się do niej z imbrykiem. - Mogę jeszcze trochę bekonu? - zapytał Terry, kierując złote oczy na krzątającą się przy stole lisiczkę. Elena w pierwszym odruchu już otwierała usta, ale przerwała, gdy Filia lekko pokręciła głową. - Terry. - upomniała ponownie. - Tak, tak, wiem. - westchnął chłopiec. - Żadnych dokładek. Żadnego podjadania, trzy posiłki dziennie, podwieczorek raz na dwa tygodnie. - wyrecytował. Zgarbił się i oparł łokcie o stół, krzyżując długie nogi w kostkach. Kantem obuwia zaczął rytmicznie uderzać w nogę stołu. Jillas wyciągnął córeczkę z fotelika dla dzieci i chusteczką wyczyścił jej pyszczek, spoglądając na Filię. Gravos mył naczynia i pozornie nie poświęcał sytuacji uwagi. Trzeci raz opłukiwał ten sam talerzyk. - Terry. - westchnęła Filia. - Przecież wiesz, dlaczego zasady są takie a nie inne. Owszem, tak blisko Seyrun ludzie są bardziej tolerancyjni, ale mimo wszystko. Należy dmuchać na zimne. Cisza. Energiczne postukiwanie buta w nogę od stołu. - Wszyscy coś poświęcamy, bo nie chcemy powtórki sprzed kilku lat, prawda? - spytała smoczyca łagodnie. - Nie chcemy. - potwierdził smutno Terry, unikając jej spojrzenia. Jasnowłosa przechyliła się w jego kierunku, zniżając głos. - Wiem, że ci trudno skarbeńku. Ale czasy są ciężkie i jeśli chcemy przetrwać, musimy tu zostać. Na świecie nie ma wielu takich miejsc, jak tutaj. Gdzie indziej nie dalibyśmy sobie rady. - tłumaczyła Filia. Valterria obrócił się do niej nagle, całym ciałem, niemalże łamiąc krzesło. Smoczyca ledwo postrzymała odruch odskoczenia. - Świat to złe miejsce. Nie powinno tak być. - wysyczał chłopiec wściekle. - Jeśli ktoś nie może nas zaakceptować takimi, jacy jesteśmy, to sam powinien się ukrywać. To powiedziawszy wstał szybko i prawie wybiegł z kuchni. Filia i Palou zawołali za nim, ale tylko młody lisek zerwał się i pobiegł za nim. - Ja też chcę! Ja też! - Lily wyciągała łapki za bratem, ale powstrzymał ją ojciec. - Następnym razem, Lily! - zawołał Palou zza drzwi. Jillas spokojnie dokończył dekorowanie kitek dziewczynki różowymi wstążkami. - Gotowe. Chcesz pomóc tacie w pracy, kwiatuszku? Elena postawiła przed markotną Filią jajka na bekonie i tosty. - Proszę się tak nie przejmować, panno Filio. - pocieszyła. - To prawda, że Valterria ciężko znosi ograniczenia, ale w głębi duszy rozumie, dlaczego je pani ustanowiła. Smoczyca westchnęła, dzieląc jajko widelcem na równe kęsy. - Ostatnio tak ciężko nam się dogadać. - westchnęła. - To zrozumiałe, panno Filio. - odparła Elena. - Mnie również czasem ciężko było nadążyć za Palou. - przyznała, czerpiąc z własnego doświadczenia samotnej matki wychowującej dorastającego chłopca. Valterria tymczasem przebiegł skosem przez podwórko i skręcił w boczną uliczkę. Zwalniał stopniowo, aż znalazł się na skraju miasteczka. Stamtąd już spokojnym krokiem udał się w kierunku lasku i rzeki. Palou i uczesana w warkoczyki Lily nie zdążyli go dogonić, ale bez trudu znaleźli go w pobliżu wielkiego kamienia. Było to ich ulubione miejsce zabaw. Młody smok stał na wielkim głazie narzutowym, powoli wznosząc dłonie do góry i uważnie obserwując swój cień na trawie. Wystarczyło rozłożyć ramiona a dzięki odpowiedniemu ustawieniu o właściwej porze kontur ramion przypominał nieco skrzydła. Cienkie, nieopierzone ale jednak skrzydła. - Znowu próbujesz latać? - wysapał Palou, kiedy razem z siostrzyczką dotruchtali wreszcie na miejsce. Lily od razu padła na trawę, dysząc ciężko. Starszy lisek oparł pokryte futerkiem drobne łapki o powierzchnię kamienia. - Nie marudź. Dekoncentrujesz mnie. - syknął chłopiec z naganą. Palou wymamrotał przeprosiny, kładąc uszy po sobie. Valterria wyprostował plecy jeszcze bardziej, powoli wspinając się na palce. Obserwował uważnie swój cień. Rodzeństwo patrzyło z niepokojem, jak ich towarzysz zabaw kołysze się lekko w przód i tył. Nagle złotooki wybił się mocno do góry, rozkładając kończyny na boki. Przez moment wydawał się podobny do jaskółki w locie, niestety chwila szybko minęła i Terry wylądował ciężko w kucki, aż chrupnęły stawy kolanowe. - Ojej, nic ci nie jest? - zaniepokoiła się lisiczka, gramoląc się na kolana. - Nic. - potrząsnął głową młody smok, zwalając się ciężko na trawę i opierając o głaz. - Za mała odległość od ziemi, nie ma szans rozwinąć dobrej prędkości. Potrzeba wyższego miejsca. - oświadczył. Palou wywrócił oczami. - Znowu chcesz się wspinać na to drzewo? - westchnął niecierpliwie. - Ostatnim razem prawie nas złapali. Pan Bork wie, że to ty i pójdzie na skargę do mamy i panny Filii jak nas zauważy koło ogrodu. - Nie zauważy. - odmruknął Valterria lekceważąco, po raz drugi wdrapując się na kamień. - Myślisz, że kiedyś twój sen się spełni? - zapytała Lily. - Wyrosną ci skrzydła i polecisz? Smok zerknął na nią przez ramię i tylko prychnął pogardliwie. Dziewczynka skrzywiła się. - Prędzej wujek Gravos zbuduje nam wszystkim lotnie. - stwierdził spokojnie Palou. - Nie możemy zostać tutaj? - Nie, ten głaz jest za niski. Pójdziemy niedługo, jak Bork będzie zajęty pracą. - zapowiedział Terry, szykując się do kolejnego skoku. Lisie rodzeństwo westchnęło zgodnie, przyjmując to postanowienie jako ostateczność.
~*~
Zatrzymanie się w miasteczku, gdzie interes prowadziła ich znajoma smoczyca, kosztowało Linę i Gourry'ego nadłożenie drogi. Byli jednak dobrej myśli, bo chociaż mogli zjawić się w Seyrun w porze kolacji, dłuższa droga pozwalała im zajść do Filii w okolicach późnego śniadania. Poza tym, nawet jeśli zanocują w królewskim pałacu, stolica królestwa nie należała do tanich miejsc a długa podróż znacznie uszczupliła ich sakiewki. Ponadto od kilku dni docierały do nich plotki o tajemniczych zniknięciach w tej okolicy. Początkowo ginęły tylko pojedyncze sztuki zwierząt, ale wkrótce zaczęły znikać także osoby i małe stada. Okoliczna ludność szeptała o potworach, co poniektórzy winą obarczali demony. Jeszcze inni sądzili, że winna jest jakaś dzika bestia, być może demonicznego pochodzenia. Przyczyną tych wszystkich domysłów było odnajdywanie szczątków zaginionych w bardzo odległych miejscach. Łby, kości, fragmenty ubrań i przedmiotów pozostawiono w niedużych kupkach, przypominających świątynne ofiary. Mniej więcej w tym samym czasie pojawiły się również doniesienia o dziwnych dźwiękach dochodzących z głębi lasu, o światłach w ciemności i ogromnych cieniach widywanych w pobliżach wiosek. Miasto, w którym Filia prowadziła swój interes, położone było w niewielkiej dolinie otoczonej lasami. Czarodziejka i jej towarzysz zbliżali się właśnie do skraju leśnego szlaku. Ku rozczarowaniu Liny, nie natknęli się w lesie na nic niezwykłego i kiedy drzewa zaczęły się przerzedzać a w oddali można było dostrzec pola uprawne, była już gotowa przypisać plotki o bestii nadmiernej aktywności wilków i rozbuchanej wyobraźni miejscowych. - Najmniejszego śladu tej bestii, dziwne nie? - zerknęła przez ramię na rozglądającego się blondyna. - Możesz przestać wypatrywać. To pewnie jakaś bujda na resorach. - westchnęła. Gourry przystanął. - Oni tak chyba nie myślą. - zauważył, wskazując palcem w kierunku pól.
Naniosłam poprawki i dopisałam ze dwa zdania.
|
| Meitsa - 2013-11-10 20:53:25 |
Charat, myśle ze dużym ułatwieniem dla nas będzie jak poprawki i nowy tekst będziesz zaznaczyć innym kolorem czcionki, bo po takim czasie nie jestem w stanie wylapac gdzie coś zmienialas :)
|
| Rinsey - 2013-11-12 14:34:44 |
Też się pod to podpisuję :)
|
| Charat - 2013-11-13 16:30:22 |
Nie ma sprawy XD Odtąd wszystkie zmiany i nowe dopiski będą kolorem, obiecuję.
|
| Charat - 2014-02-22 17:22:06 |
Turkot kół na żwirowym podjeździe prowadzącym do tylnego wejścia 'Antiques & Maces' zwrócił uwagę Filii. Podniosła głowę znad księgi rachunkowej, koncentrując spojrzenie na widoku za oknem. Zwykły człowiek musiałby wstać i odsunąć firankę, by dojrzeć coś więcej niż zarys postaci. Smoczyca jednak potrzebowała tylko ułamka sekundy na skupienie wzroku. Słuch jej nie mylił, wóz zatrzymał się dokładnie pod wyjściem ze sklepu. Normalnie to z niego właśnie korzystali dostawcy i kontrahenci. Jednak tego słonecznego przedpołudnia Filia nie spodziewała się żadnej dostawy, a dwa największe zamówienia wysyłkowe już dawno były w realizacji. Przez chwilę obserwowała, jak z wozu wysiada kilka osób. Rozmawiali przyciszonymi głosami, także nie mogła rozróżnić poszczególnych słów, z łatwością jednak wyłapała obcy, śpiewny akcent. Klienci. Zeszła po schodach na parter, łapiąc po drodze fartuch i przewiązując go w pasie. Stanęła za ladą dokładnie w momencie, gdy klienci właśnie rozglądali się po części sklepowej. Wykorzystała zatem okazję, żeby się im przyjrzeć. Do jej sklepu weszło przynajmniej pięć osób. Hałasy z zewnątrz sugerowały, że przynajmniej jeszcze trzy kręcą się wokół wozu. Najbliżej lady stał wysoki, szczupły mężczyzna o białych włosach. Miał na sobie płaszcz podróżny z obszytym futrem kapturem, zakrywającym niemal całą sylwetkę. Cerę miał smagłą, za pasem miał zatknięty miecz. Nie zauważył jej jeszcze, wzrok miał skupiony na swoich towarzyszach, zajętych przeglądaniem rozłożonych towarów. - Witam w 'Antiques & Maces', w czym mogę państwu pomóc? - zapytała. Błyskawicznie wszystkie oczy skupiły się na jej osobie. Mężczyzna, którego wcześniej zaobserwowała, zrobil krok w jej stronę. Skinął jej na powitanie głową. - Dzień dobry. Chcielibyśmy zakupić kilka koniecznych rzeczy. - odezwał się z obcym akcentem białowłosy. Patrzył na Filię oczami błękitnymi jak niebo. - Również sprzedać, jeśli jest taka możliwość. - To zależy od rodzaju towarów, jakie chcecie państwo sprzedać. - oświadczyła smoczyca. Mężczyzna skinął głową i rzucił po cichu jakieś słowo. Do lady podeszła młoda dziewczyna. Ciemna skóra i podobne, choć łagodniejsze rysy twarzy upodabniały ją do mężczyzny. Jej wlosy były jednak jasnoróżowe, najprawdopodobniej ufarbowane. Zdradzały ją białe odrosty. Oczy również miała inne, mocno czerwone. - Chciałabym sprzedać miecz. - oznajmiła bez wstępów. Filia spojrzała na rękojeść miecza, wystającą zza pleców klientki. Ostrze musiało być niemal tak długie, jak wysoka była dziewczyna. - Nie, nie chodzi o ten. Nie mam go w tej chwili przy sobie. - pokręciła głową czerwonooka, uśmiechając się. Uśmiech ten nadawał jej twarzy lekko kpiący wyraz. Kojarzył się z kotem. - To nie heavy blade, ale też klasa A+. Doskonale wyważony, obosieczny. Z hartowanej stali. Dodatkowo ma wzdłuż rylca wyryte runy, które po wymówieniu odpowiedniego zaklęcia rozgrzewają ostrze do bardzo wysokiej temperatury. Jest trochę przykrótki, tylko 50 centymetrów długości. Czy byłaby możliwość sprzedania go? Filia słuchała uważnie. Specyfikacja niewiele jej mówiła, ostrzami wszelkiego rodzaju zajmował się Gravos. Jedno było pewne, mimo obcego akcentu panienka wcale nieźle posługiwała się tutejszą mową. - Musiałabym go najpierw zobaczyć. - odparła. Kolejny koci uśmiech i skinienie głową. Dziewczyna odeszła od lady, ustępując miejsca swojemu niebieskookiemu krewnemu. - Mam listę. - oznajmił mężczyzna, kładąc na czystym blacie kawałek pergaminu i przesuwając go nieznacznie w stronę Filii. Wyraźnym, pochyłym pismem w dwóch kolumnach wypisano nazwy towarów. Lista rzeczy na sprzedaż była niedługa. Zawierała jednak rzadko spotykane przedmioty. Smoczyca uśmiechnęła się nieznacznie. Natomiast zamówienie do realizacji okazało się już mniej ekscytujące - zastawy stołowe, naczynia i sztućce, kilka waz. I broń. - Większość z tych rzeczy mogę państwu sprzedać na miejscu, ale z realizacja tej części... - Filia stuknęła palcem w zamówienie, w sam środek litery o w słowie 'proch'. - Może potrwać nawet kilka tygodni. - uprzedziła. Mężczyzna znów skinął głową. Nie zdradzał żadnych oznak zaskoczenia. Filia spojrzała na niego surowo. Zazwyczaj ludzie skonfrontowani ze smoczym spojrzeniem zaczynali się denerwować i sami wypełniali ciszę słowami. Zwłaszcza, jeśli nie mieli pojęcia o prawdziwej naturze Filii. Jednak jej klient wyczerpał limit słów na dzisiaj i tylko dalej się w nią wpatrywał błękitnymi oczami. - Czy chciałby pan omówić szczegóły zamówienia? - zapytała po dłuższej chwili. Mężczyzna przechylił głowę nieco w bok. Miał podobny do czerwonookiej koci uśmiech. Nie odpowiedział, tylko obrócił się i spojrzał na swoich towarzyszy, wciąż zajętych przeglądaniem towarów. Wyszukał wzrokiem jedną z postaci i podszedł do niej z cichym pytaniem. Filia odwróciła wzrok, nie mogła jednak nie usłyszeć strzępków konwersacji toczącej się w nieznanym, melodyjnym języku. Zauważyła, że właścicielka wielkiego miecza przygląda jej się, ale zanim zdążyła zareagować, do lady ponownie podszedł jasnowłosy. Tym razem prowadził towarzyszkę. Kobieta wyglądała na jego rówieśnicę i była niezwykle urodziwa, jak na śmiertelniczkę. Miała delikatne rysy i prześliczne złocisto-żółte oczy o migdałowym kształcie. - Chiicemy zakyupić tesz to. - oznajmiła, stawiając na blacie duży kubek. - Weziminy ich tyla. - postukała w zamówienie, dokładnie tak samo jak wcześniej Filia. Jej palec zatrzymał się jednak przy wypisanej liczbie 30. Zerknęła przy tym na towarzysza, uśmiechając się do niego szeroko. Twarz mężczyzny od razu się wygładziła, odwzajemnił uśmiech. - Weźmiemy od razu trzydzieści takich kubków, droga pani. - przetłumaczył kulawą wypowiedź swojej partnerki. Filia skinęła głową i nacisnęła na dzwonek. Zza drzwi prowadzących do niewielkiego magazynu wyłoniła się Marie Lou. - Dzwoniła pani, panno Filio? - zapytała, nerwowo wycierając ręce o fartuch i podchodząc do lady. Smoczyca uśmiechnęła się do niej. Mężczyzna i czerwonooka nie okazali zdziwienia, ale ich przepiękna koleżanka zastygła na moment i wpatrywała się w Marie Lou jak w słowo Cephieda. W samym Seyrun nie spotykało się wielu zwierzołaków i zwierzoludzi, na obrzeżach pojawiali się zaś nieliczni. Piękna towarzyszka niebieskookiego musiała rzeczywiście przyjechać z bardzo daleka. - Nii soposziewajla ja sye Ecaflipa uzieć tu pszi Siejrun. - stwierdziła urodziwa niewiasta. - Czuiye sye jaki bym do byłych czasuch zierkała, gdy ja mauła diziencinka. Filia zerknęła na swoją pomocnicę. Marie Lou pochyliła się i położyła uszy po sobie, marszcząc brwi i poruszając ustami bez wydawania dźwięku. - Jeśli dobrze rozumiem, przypominam pani dzieciństwo w rodzinnych stronach? - spytała ostrożnie. - Da. Byłe czasy, juz moiye grodno nye istnieye do pszyślich dni. - wytłumaczyła kulawo kobieta. Oczy Marie Lou zrobiły się jeszcze większe, a koniuszek pokrytych futerkiem ust drgnął lekko. - Obawiam się, że niewiele z tego rozumiem. - oznajmiła. - Ślevki, pomózie ty mye, jak mówi na to? - kobieta pociągnęła towarzysza za rękaw. Mężczyzna znów rozjaśnił się, skupiając całą uwagę na partnerce. - Moja żona pochodzi z dalekiego, nieistniejącego już kraju. - wyjaśnił, obejmując żółtooką. - W jej rodzinnym mieście mieszkał potężny klan Ecaflipów, których pani tygrysia uroda bardzo mojej Kosuh przypomina dziecięce lata. - Ah, teraz wszystko jasne. - rozpromieniła się Marie Lou. - W takim razie, czy mogę pani pokazać pełną ofertę kubków? A pan pewnie też nietutejszy? - przeniosła bystre spojrzenie na mężczyznę zwanego Ślevki. Białowłosy pokręcił głową. - Jesteśmy tu przejazdem. Zatrzymamy się najdłużej na kilka miesięcy, może krócej. Zanim Marie Lou zdołała wyciągnąć dalsze informacje z przyjezdnych, do sklepu weszła kolejna osoba. Tym razem była to mała dziewczynka, mogła mieć około dziesięciu lat. Białe włosy uczesane w dwa kucyki i przenikliwie błękitne oczy nie pozostawiały wątpliwości co do pokrewieństwa ze Ślevkim. - Mammi, tatti... O, dzień dobry paniom. - mała przystanęła w drzwiach, przyglądając się uważnie Filii i Marie Lou. - Pola. - ucieszyła się kobieta, odwracając się w stronę dziewczynki tak szybko, że jeden z warkoczy wymknął się z misternej fryzury i teraz dyndał jej obok ucha. Kosuh pasowała urodą do całej familii, miała jasnofioletowe, jedwabiste włosy zaplecione w w cienkie warkoczyki. Całość została pomysłowo spięta nad karkiem. Zółtooka przywołała dziewczynkę skinieniem dłoni. Ślevki schylił się i podniósł małą. - Mammi potrzebuje tłumacza. Pójdziecie z panią wybierać wzory na kubkach. - polecił. Dziewczynka zgodziła się entuzjastycznie i oddaliła się wraz z matka na zaplecze, odpowiadając w jej imieniu na pytania Marie Lou. Filia słyszała jeszcze przez chwilę, jak mała opowiada o swoim młodszym bracie, który nie mógł przyjechać z powodu przeziębienia. Skupiła się na wytłumieniu odgłosów z zaplecza, kierując uwagę na milczącego białowłosego i jego równie milczącą świtę. Ślevki przyglądał się jej w skupieniu, ze spokojem znosząc smocze spojrzenie. Filia zignorowała to i znów pochyliła głowę nad listą. - Część towarów mogą państwo zabrać od razu. - przypomniała, odznaczając te towary, które miała jeszcze w magazynie. Niektóre pozycje była w stanie zrealizować jedynie częściowo, co zresztą zaznaczyła. Wypisała też przewidywane terminu uzupełnienia zapasów. Blękitnooki śledził jej zapiski, co jakiś czas kiwając głową. - Gotowe. - Filia odchyliła się, przesuwając papier po blacie w kierunku mężczyzny. - Merle. - odezwał się Ślevki, nie spuszczając wzroku ze smoczycy. - Powiedz, że mają podstawić wóz. Czerwonooka skinęła głową i ruszyła do wyjścia na podwórze. W tej samej chwili drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wbiegła dwójka roześmianych zwierzoludzkich dzieci. - Palou! Lily! Nie wolno biegać po sklepie. - zwróciła im uwagę Filia. Oba liski zatrzymały się i opuściły głowy, wpatrując się w podłogę. Puszyste kity ogonów też pochyliły się ku dołowi, koniuszki podrygiwały niespokojnie. - Gdzie jest Marie Lou? - zapytała dziewczynka cicho. Cała była ruda, dużo ciemniejsza od brata. Przypominała Jillasa. - Z klientami. Gdzie jest Terry? - Filia złagodziła trochę ton. Lily opuściła głowę, za to jej starszy brat zaryzykował szybkie spojrzenie na Filię. - Nie wiemy. Zostawił nas nad rzeką. Szukaliśmy go i wołaliśmy, ale nie odpowiadał. Pewnie jest znowu głodny... - ostatnie zdanie zostało trwożnie wyszeptane. Smoczyca zmarszczyła brwi. - Jak to nie wiecie... - zaczęła. Urwała, gdy do pomieszczenia wbiegł chudy chłopiec. Długie, zielone włosy przysłaniały mu oczy. Nie zauważył czerwonookiej i wpadł na nią z rozpędu. Dziewczyna zdążyła chwycić się za klamkę od drzwi. Chłopiec odbił się i poleciał na plecy, uderzając boleśnie łopatkami o próg. - Terry! - krzyknęła Filia, obserwując, jak dzieciak gramoli się z ziemi. - Co robisz? Tyle razy prosiłam, żeby nie biegać po sklepie. Przeproś panią. Chłopiec spojrzał na smoczycę krzywo spod zmierzwionej grzywy, siadając prosto. - Przepra... - zaczął, obracając głowę w kierunku dziewczyny. I zaniemówił. - Nic nie szkodzi. Cały jesteś, kawalerze? - zaśmiała się czerwonooka, wyciągając dłoń w kierunku siedzącego. - Jestem Merle. A ty? - ... szam panią. - dokończył chłopiec, wciąż zagapiony. - Terry. Yyy, Valterria. Yy, ten, jestem cały. Złotooki Valteria wciąż siedział zapatrzony w dziewczynę, pozwalając jej trzymać się za rękę. Nie spodziewał się, że dłoń Merle muśnie szybko nadgarstek i chwyci go za łokieć. Porządne pociągnięcie postawiło chłopca na nogi. - Dziękuję. Ale ma pani fajny miecz. - wyrzucił z siebie zielonowłosy, zanim jeszcze na dobre złapał równowagę. - Nie ma za co. Jaki miły komplement. Na pewno nic cię nie boli? - upewniła się czerwonooka, pochylając się lekko ku Terry'emu. Chłopak gwałtownie pokręcił głową. - No to lecę dalej. Trzymaj się, Valterria. - Merle lekko musnęła dłonią policzek chłopca, wyminęła go i wyszła na podwórze. W ślad za nią postąpili pozostali towarzysze Ślevkiego. Liczba klientów zmniejszyła się, za wyjątkiem białowłosego. Mężczyzna jednak nie zwracał na dzieci uwagi, studiował pilnie zapisy naniesione przez smoczycę. Filia spojrzała na całą trójkę surowo. - Terry, to było bardzo nieeleganckie. - ponownie zwróciła mu uwagę. Przybrany syn przyjął to ze wzruszeniem ramion, nie patrząc w jej stronę. - Elena z pewnością nakryła już do stołu. Możecie już iść na obiad. Cała trójka ucieszyła się wyraźnie. Palou ujął siostrę pod ramię, prowadząc ją w stronę schodów. Valterria był tuż za nimi. - Zaczekaj, Terry. Pomożesz mi jeszcze z klientami. Podejdź tu. Chłopiec niechętnie spełnił polecenie, kuląc ramiona i wydymając wargi. Przeszedł obok Ślevkiego, rzucając ukradkowe spojrzenie na broń przytroczoną do pasa mężczyzny. Z zaplecza wynurzyła się Marie Lou, prowadząc klientki. - Tatti, kupiliśmy takie. Zrobimy rosół i Perun wyzdrowieje. - oznajmiła dziewczynka, podchodząc do ojca i prezentując mu ostateczny wybór. - Ja panii bayzio wzięćna jesem, panii Marii lu. - mówiła właśnie Kosuh. - Ależ nie ma za co, nie ma za co. Panno Filio, niestety mamy tylko dwadzieścia sześć sztuk w magazynie. - oznajmiła Marie Lou. - Mówiłam właśnie, że po pozostałe cztery będzie można odebrać później. - Przyślę Polę, gdy będą gotowe. - wtrącił Ślevki. - Tylko termin? Filia spojrzała na wybrany przez klientów towar. - Proszę zajrzeć jutro po południu. - powiedziała wyraźnie. Obcokrajowiec kiwnął głową. - Jeśli to wszystko, to w takim razie zapraszam na rozmowę z moim współpracownikiem. Terry, pomożesz Marie Lou przy pakowaniu. Filia wyszła za ladę, prowadząc rodziców Poli w głąb sklepu. Dziewczynka chwilę przyglądała się Valterri, a kiedy wychowanek Filii odwzajemnił spojrzenie, wzruszyła ramionami. - Tędy proszę, panienko. - Marie Lou podeszła do drzwi. Przepuściła Terry'ego i Polę w drzwiach i zamknęła za sobą. Chłopiec wyprzedził córkę Ślevkiego, ale niestety. Różowowłosej dziewczyny z wielkim mieczem nie było już na podwórzu. Valterria rozglądał się przez chwilę, obchodząc wóz dookoła. W międzyczasie Marie Lou zdążyła otworzyć drzwi do magazynu i razem z Gravosem zaczęła wydawać towar. Towarzysze Ślevkiego ładowali zakupy na wóz. - Szukasz czegoś? - Pola usadowiła się między pakunkami, tuż za kozłem i z góry spoglądała na poczynania zielonowłosego chłopaczka. Valterria spojrzał w gorę i zmrużył oczy. - Nie twój interes. - mruknął nieuprzejmie, wracając do inspekcji. Na żwirowej ścieżce pełno było odcisków męskich butów, jego własnych i dziewczynki. Ślady czerwonookiej musiały zostać zadeptane. Valterria przyklęknął i zaczął badać mniej wyraźny trop. - Dlaczego nie pójdziesz na obiad? - zapytała Pola po dłuższej chwili. Terry łypnął na nią spod zielonej grzywki i grzebał dalej w żwirze. - Tamten chłopiec mówił, że możesz być głodny. A tu nie ma nic do roboty, moi wujkowie wszystkim się zajmą. Możesz iść. Złotooki dalej rył palcami w śladach, drążąc dziurę w jednym miejscu. - Nic nie powiem twojej mamie. - obiecała Pola, niezrażona brakiem odpowiedzi. - Nie o to chodzi. - wymruczał Terry, przerywając zniekształcanie śladu. - Filia mama nie chce, żebym za dużo jadł. Uważa, że to dla mnie niebezpieczne. Milczenie. Białowłosa spojrzała w górę z namysłem a potem przechyliła się do przodu przez poręcz. Koniuszki kitek niemal dotknęły ramienia chłopca. - Masz. Są ziołowe. Mammi je kupiła, bo mój młodszy brat się przeziębił i teraz bardzo grymasi. - wyjaśniła, podając mu mieszek. Valterria spojrzał na oferowany pakunek i zamrugał, przenosząc wzrok na dziewczynkę. - Nie mogę tego przyjąć. - stwierdził. Odebrał woreczek. - Jeśli twój brat jest chory... - Te są dla mnie. A ja nie lubię ziołowych. Mammi zawsze kupuje dla mnie i dla brata. - przerwała mu Pola, zabierając ręce. - Są ziołowe, więc ci nie zaszkodzą. A zawsze wytrzymasz do obiadu. - Nie mogę... - zaczął Terry. Z magazynu wyszedł Ślevki z żoną, odprowadzany przez Jillasa. Żegnali się krótko i serdecznie, po czym błękitnooki zawołał na towarzyszy, usadził zonę na koźle i sam zasiadł obok niej, ujmując lejce. - Zobaczymy się jutro! - Pola pomachała mu z odjeżdżającego wozu. Mlody smok odmachał bez przekonania, chowając prezent za pazuchę. W sam raz, bo Filia właśnie stanęła w progu. Valterria wyprostował się, koncentrując na niej spojrzenie. - Idź umyć ręce. A potem idziemy na obiad. - smoczyca zwróciła się do syna. Terry skinął głową, opuszczając ramiona i kierując powolne kroki do środka.
~*~
Wieczorowa pora zastała Filię ponownie nad księgą rachunkową. Nawet po doliczeniu hojnej zaliczki od Ślevkiego i Kosuh, ostateczny wynik jej dokładnych obliczeń wciąż był liczba dwucyfrową. - Będę musiała zwolnić Marie Lou. - szepnęła smoczyca, składając ręce razem i opierając na nich głowę. Świeca powoli dopalała się, pokój spowijał półmrok. Filia zapatrzyła się w migoczący płomień, kantem dłoni ocierając wilgoć z policzków. Rozległo się pukanie. Smoczyca usiadła prosto i położyła pięści na blacie. - Panno Filio, zamknęłam magazyn i zostawiłam pomalowane kubki na suszarni. - zameldowała Marie Lou. - Będę się już zbierać, czy zechciałaby pani zamknąć za mną? Złotowłosa spojrzała na zegar, ustawiony na gzymsie kominka. - Wielkie nieba, już tak późno? Oczywiście, zamknę za tobą. Poproszę Gravosa, żeby cię odprowadził. - Filia wstała i zasunęła za sobą krzesło. Marie Lou cofnęła się, mrużąc zielone oczy. - Nie trzeba, panno Filio. Okolica jest bardzo bezpieczna. Urodziłam się pod miasteczkiem i znam tu wszystkich zbirów od pieluch. - zaśmiała się, machając pręgowanym ogonem. Była kapłanka przez chwilę przyglądała się swojej współpracownicy. Marie Lou była tylko trochę od niej niższa. Cała pokryta była lśniącym, srebrzystym futerkiem w ciemnogranatowe pasy. Miała zgrabne dłonie i długie pazury, które wykorzystywała przy ozdabianiu dzbanów i waz. Początkowo Filia powierzała jej tylko drobne zadania, ale dziewczyna była bardzo pilna i chętnie pracowała z gliną lub przy ozdabianiu wyrobów. Stopniowo przejęła na siebie część obowiązków Filii. - Dobrze więc. Do zobaczenia rano. - smoczyca odprowadziła kocią zwierzołaczkę do drzwi na dole. - Dobranoc, panno Filio. - Marie Lou odczekała, aż Filia zasunie kratę i zablokuje ją kłódką. Smoczyca z kolei obserwowała z okna jak jej pracownica kieruje się wzdłuż uliczki, by po chwili zniknąć za rogiem. Nikt jej nie zaczepił. Filia jeszcze raz sprawdziła wszystkie zamki. Normalnie zajmował się tym Gravos, ale entuzjastyczne odgłosy uderzania młotem o blachę upewniały ją, że obaj z Jillasem pilnie pracują nad zamówieniem. Gdy przystanęła w progu suszarni, by sprawdzić temperaturę, znajome odgłosy skrzypiącej podłogi na piętrze powiadomiły ją, że Elena układa dzieci do snu. W suszarni pachniało farbą i lakierem. Filia obróciła kubki, by schły równomiernie na całej powierzchni i czym prędzej opuściła pomieszczenie. Pozwoliła sobie na głębszy oddech dopiero po dokładnym zamknięciu drzwi. Przeszła do kuchni, sprawdzając przy okazji okna. Elena zostawiła dla niej filiżankę gorącej herbaty na stole. Filia zrobiła krok ku schodom prowadzącym na górę, do sypialni, wsłuchując się w miękkie tony kołysanki. Życiowa partnerka Jillasa śpiewała coraz ciszej, co oznaczało, że najmłodsi domownicy już zasypiali. Smoczyca wróciła więc po filiżankę i przeszła do salonu. Mimo ognia buzującego w kominku w pokoju było chłodno. A przyczyną była niewątpliwie obecność siedzącego na kanapie fioletowowłosego mężczyzny. - Kolejny ciężki dzień w pracy? - demon uniósł brew, zwracając przystojną twarz w kierunku Filii. Jego ton można było pomylić ze współczującym. Smoczyca postawiła filiżankę na stoliku i wybrała fotel jak najdalej od Xellossa. Usiadła, wciąż patrząc na demona. - Czego chcesz? - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Xelloss uśmiechnął się, odstawiając swoją filiżankę na spodeczek. - Co za brak manier. Czy to nie oczywiste? - mazoku uśmiechnął się do niej, na moment unosząc powieki i ukazując swoją prawdziwą naturę. - Wpadłem sprawdzić, jak sobie dajesz radę z tym wszystkim. - Dziękuję, bardzo dobrze. - odparła natychmiast, prostując się jeszcze bardziej. Mazoku tylko uśmiechnął się w odpowiedzi i cierpliwie czekał. Filia westchnęła i sięgnęła po filiżankę. Xelloss poszedł za jej przykładem, siadając wygodniej i obracając się nieco bardziej w jej stronę. - A jak się miewa drogi Valterria? - zagadnął po chwili ciężkiego milczenia. Wyraźnie delektował się sytuacją. Smoczyca zmusiła się by rozluźnić szczęki. - Również bardzo dobrze. - odpowiedziała szybko. Odrobinę za szybko. Uśmiech demona poszerzył się nieznacznie. - Miło mi to słyszeć. - odparł uprzejmie, znów na moment ukazując fioletowe ślepia z pionowymi źrenicami. - W końcu w dzisiejszych czasach samotnym matkom nie jest łatwo wykarmić potomstwo. - zauważył lekko. Filia milczała, zaciskając palce na brzegu podłokietnika i uszku od filiżanki. - Zwłaszcza chłopców w tym wieku, przecież tak szybko rosną. - kontynuował Xelloss beztrosko. - Val ma ile lat? Czas tak szybko leci. - uśmiechnął się do niej. - Terry. - wycedziła Filia. - Terry ma cztery lata. - No proszę, a wygląda dopiero na osiem. - demon kiwnął głową. - Ciekawe, dlaczego? - zastanowił się na głos. Filia odstawiła naczynie na stół po raz drugi, tym razem z głośnym stuknięciem. - Przebyłeś taki kawał drogi, żeby podyskutować na temat diety mojego syna? - zapytała ostro. Xelloss wyglądał na dotkniętego tą uwagą, posyłając jej spojrzenie urażonej niewinności. - Oczywiście, że nie. Już mówiłem, jestem tu, by sprawdzić jak dajecie sobie radę na nowym miejscu. - odparł wesoło. - Nic nie poradzę, że wzrost młodych smoków jest dla mnie fascynujący. Można to nawet określić zawodowym zainteresowaniem. Smoczyca spojrzała na niego wrogo, odruchowo sięgając dłonią do uda. Udało jej się jednak powstrzymać gest. - A ja już mówiłam, że jest w porządku. - podkreśliła ostatnie słowo. - Czy chcesz omówić jeszcze jakieś kwestie czy też musisz już iść, bo obowiązki wzywają? - zapytała słodko. Mazoku przyglądał jej się z nieodgadnioną miną, po czym wstał płynnym ruchem. - Oczywiście, możemy zmienić temat. - ciągnął dalej lekkim tonem. - Widzę, że zmieniłaś komplet wypoczynkowy. Nie jest tak wygodny jak ten poprzedni. - zauważył. Filia akurat wstawała, kiedy padła ta uwaga. Zbladła i zatrzymała się w pół ruchu. - Xelloss. - ni to syknęła, ni to warknęła. - Z drugiej strony, rozumiem konieczność. Dziewiczą krew bardzo trudno wywabić z pluszowego obicia... - kontynuował demon z zadowolonym uśmieszkiem. Tym razem Filia nie opanowała odruchu. Śmignęła spódnica, fartuch i halka. Chwilę później kolce maczugi wycelowane były w twarz fioletowookiego, a sama smoczyca stała od niego na wyciągnięcie ramienia. - Dosyć. Natychmiast opuść mój dom. - wysapała. Xelloss ani przez chwilę nie przestawał się uśmiechać. Tylko pokój zrobił się nagle ciemniejszy, a ogień w kominku przygasł nieco. - Nie mogę tego zrobić, droga Filio. - odparł spokojnie, podchodząc bliżej, dłonią odsuwając maczugę z drogi. - Włożyłem dużo wysiłku w wyprowadzenie was z poprzedniego miasta. Jeśli sprawy nie układają się po mojej myśli, ten wysiłek można by uznać za zmarnowany. Filia pozwoliła maczudze opaść powoli, wciąż trzymała ja jednak pewną ręką. - Dziękuję za uroczy wieczór i pyszną herbatę. - Xelloss nachylił się i cmoknął ją w policzek. - Do zobaczenia. Odstawił pustą filiżankę dokładnie obok naczynia Filii. Zniknął, zanim ciche stuknięcie spodeczka o drewno dotarło do jej uszu. Herbata Filii była już letnia.
~*~
Obudziła się, gdy na dworze było już jasno. Lekki wietrzyk poruszał firanami. Przed położeniem się spać Filia dokładnie zamknęła okiennice. Zatem Elena musiała je otworzyć i to niedawno. W pokoju nie było jeszcze chłodno. Umyła się i ubrała szybko, po czym zbiegła po schodach na dół. Śniadanie już trwało, Gravos właśnie wstawał od stołu a Jillas i Elena zmywali pierwsze naczynia. Palou karmił siostrzyczkę a w międzyczasie jej niesforny syn podkradał mu resztki bekonu z talerza. - Terry, nie rób tak. Pamiętaj o manierach, jesteś w towarzystwie. - upomniała Filia, zasiadając do stołu. - Przepraszam za spóźnienie. Valterria mruknął coś i usiadł prosto, naburmuszony. Jego talerz był już pusty, ale nie oddał go do mycia. - Nic się nie stało, panno Filio. Każdy musi sobie czasem pospać. - odparła wesoło Elena, zbliżając się do niej z imbrykiem. - Mogę jeszcze trochę bekonu? - zapytał Terry, kierując złote oczy na krzątającą się przy stole lisiczkę. Elena w pierwszym odruchu już otwierała usta, ale przerwała, gdy Filia lekko pokręciła głową. - Terry. - upomniała ponownie. - Tak, tak, wiem. - westchnął chłopiec. - Żadnych dokładek. Żadnego podjadania, trzy posiłki dziennie, podwieczorek raz na dwa tygodnie. - wyrecytował. Zgarbił się i oparł łokcie o stół, krzyżując długie nogi w kostkach. Kantem obuwia zaczął rytmicznie uderzać w nogę stołu. Jillas wyciągnął córeczkę z fotelika dla dzieci i chusteczką wyczyścił jej pyszczek, spoglądając na Filię. Gravos mył naczynia i pozornie nie poświęcał sytuacji uwagi. Trzeci raz opłukiwał ten sam talerzyk. - Terry. - westchnęła Filia. - Przecież wiesz, dlaczego zasady są takie a nie inne. Owszem, tak blisko Seyrun ludzie są bardziej tolerancyjni, ale mimo wszystko. Należy dmuchać na zimne. Cisza. Energiczne postukiwanie buta w nogę od stołu. - Wszyscy coś poświęcamy, bo nie chcemy powtórki sprzed kilku lat, prawda? - spytała smoczyca łagodnie. - Nie chcemy. - potwierdził smutno Terry, unikając jej spojrzenia. Jasnowłosa przechyliła się w jego kierunku, zniżając głos. - Wiem, że ci trudno skarbeńku. Ale czasy są ciężkie i jeśli chcemy przetrwać, musimy tu zostać. Na świecie nie ma wielu takich miejsc, jak tutaj. Gdzie indziej nie dalibyśmy sobie rady. - tłumaczyła Filia. Valterria obrócił się do niej nagle, całym ciałem, niemalże łamiąc krzesło. Smoczyca ledwo postrzymała odruch odskoczenia. - Świat to złe miejsce. Nie powinno tak być. - wysyczał chłopiec wściekle. - Jeśli ktoś nie może nas zaakceptować takimi, jacy jesteśmy, to sam powinien się ukrywać. To powiedziawszy wstał szybko i prawie wybiegł z kuchni. Filia i Palou zawołali za nim, ale tylko młody lisek zerwał się i pobiegł za nim. - Ja też chcę! Ja też! - Lily wyciągała łapki za bratem, ale powstrzymał ją ojciec. - Następnym razem, Lily! - zawołał Palou zza drzwi. Jillas spokojnie dokończył dekorowanie kitek dziewczynki różowymi wstążkami. - Gotowe. Chcesz pomóc tacie w pracy, kwiatuszku? Elena postawiła przed markotną Filią jajka na bekonie i tosty. - Proszę się tak nie przejmować, panno Filio. - pocieszyła. - To prawda, że Valterria ciężko znosi ograniczenia, ale w głębi duszy rozumie, dlaczego je pani ustanowiła. Smoczyca westchnęła, dzieląc jajko widelcem na równe kęsy. - Ostatnio tak ciężko nam się dogadać. - westchnęła. - To zrozumiałe, panno Filio. - odparła Elena. - Mnie również czasem ciężko było nadążyć za Palou. - przyznała, czerpiąc z własnego doświadczenia samotnej matki wychowującej dorastającego chłopca. Valterria tymczasem przebiegł skosem przez podwórko i skręcił w boczną uliczkę. Zwalniał stopniowo, aż znalazł się na skraju miasteczka. Stamtąd już spokojnym krokiem udał się w kierunku lasku i rzeki. Palou i uczesana w warkoczyki Lily nie zdążyli go dogonić, ale bez trudu znaleźli go w pobliżu wielkiego kamienia. Było to ich ulubione miejsce zabaw. Młody smok stał na wielkim głazie narzutowym, powoli wznosząc dłonie do góry i uważnie obserwując swój cień na trawie. Wystarczyło rozłożyć ramiona a dzięki odpowiedniemu ustawieniu o właściwej porze kontur ramion przypominał nieco skrzydła. Cienkie, nieopierzone ale jednak skrzydła. - Znowu próbujesz latać? - wysapał Palou, kiedy razem z siostrzyczką dotruchtali wreszcie na miejsce. Lily od razu padła na trawę, dysząc ciężko. Starszy lisek oparł pokryte futerkiem drobne łapki o powierzchnię kamienia. - Nie marudź. Dekoncentrujesz mnie. - syknął chłopiec z naganą. Palou wymamrotał przeprosiny, kładąc uszy po sobie. Valterria wyprostował plecy jeszcze bardziej, powoli wspinając się na palce. Obserwował uważnie swój cień. Rodzeństwo patrzyło z niepokojem, jak ich towarzysz zabaw kołysze się lekko w przód i tył. Nagle złotooki wybił się mocno do góry, rozkładając kończyny na boki. Przez moment wydawał się podobny do jaskółki w locie, niestety chwila szybko minęła i Terry wylądował ciężko w kucki, aż chrupnęły stawy kolanowe. - Ojej, nic ci nie jest? - zaniepokoiła się lisiczka, gramoląc się na kolana. - Nic. - potrząsnął głową młody smok, zwalając się ciężko na trawę i opierając o głaz. - Za mała odległość od ziemi, nie ma szans rozwinąć dobrej prędkości. Potrzeba wyższego miejsca. - oświadczył. Palou wywrócił oczami. - Znowu chcesz się wspinać na to drzewo? - westchnął niecierpliwie. - Ostatnim razem prawie nas złapali. Pan Bork wie, że to ty i pójdzie na skargę do mamy i panny Filii jak nas zauważy koło ogrodu. - Nie zauważy. - odmruknął Valterria lekceważąco, po raz drugi wdrapując się na kamień. - Myślisz, że kiedyś twój sen się spełni? - zapytała Lily. - Wyrosną ci skrzydła i polecisz? Smok zerknął na nią przez ramię i tylko prychnął pogardliwie. Dziewczynka skrzywiła się. - Prędzej wujek Gravos zbuduje nam wszystkim lotnie. - stwierdził spokojnie Palou. - Nie możemy zostać tutaj? - Nie, ten głaz jest za niski. Pójdziemy niedługo, jak Bork będzie zajęty pracą. - zapowiedział Terry, szykując się do kolejnego skoku. Lisie rodzeństwo westchnęło zgodnie, przyjmując to postanowienie jako ostateczność.
~*~
Zatrzymanie się w miasteczku, gdzie interes prowadziła ich znajoma smoczyca, kosztowało Linę i Gourry'ego nadłożenie drogi. Byli jednak dobrej myśli, bo chociaż mogli zjawić się w Seyrun w porze kolacji, dłuższa droga pozwalała im zajść do Filii w okolicach późnego śniadania. Poza tym, nawet jeśli zanocują w królewskim pałacu, stolica królestwa nie należała do tanich miejsc a długa podróż znacznie uszczupliła ich sakiewki. Ponadto od kilku dni docierały do nich plotki o tajemniczych zniknięciach w tej okolicy. Początkowo ginęły tylko pojedyncze sztuki zwierząt, ale wkrótce zaczęły znikać także osoby i małe stada. Okoliczna ludność szeptała o potworach, co poniektórzy winą obarczali demony. Jeszcze inni sądzili, że winna jest jakaś dzika bestia, być może demonicznego pochodzenia. Przyczyną tych wszystkich domysłów było odnajdywanie szczątków zaginionych w bardzo odległych miejscach. Łby, kości, fragmenty ubrań i przedmiotów pozostawiono w niedużych kupkach, przypominających świątynne ofiary. Mniej więcej w tym samym czasie pojawiły się również doniesienia o dziwnych dźwiękach dochodzących z głębi lasu, o światłach w ciemności i ogromnych cieniach widywanych w pobliżach wiosek. Miasto, w którym Filia prowadziła swój interes, położone było w niewielkiej dolinie otoczonej lasami. Czarodziejka i jej towarzysz zbliżali się właśnie do skraju leśnego szlaku. Ku rozczarowaniu Liny, nie natknęli się w lesie na nic niezwykłego i kiedy drzewa zaczęły się przerzedzać a w oddali można było dostrzec pola uprawne, była już gotowa przypisać plotki o bestii nadmiernej aktywności wilków i rozbuchanej wyobraźni miejscowych. - Najmniejszego śladu tej bestii, dziwne nie? - zerknęła przez ramię na rozglądającego się blondyna. - Możesz przestać wypatrywać. To pewnie jakaś bujda na resorach. - westchnęła. Gourry przystanął. - Oni tak chyba nie myślą. - zauważył, wskazując palcem w kierunku pól. Lina spojrzała przed siebie, dopiero po chwili dostrzegając niewielkie skupisko ludzi. W większości byli to rolnicy, znalazło się też parę kobiet w długich spódnicach. Brak okrzyków i gniewnego potrząsania widłami upewnił czarodziejkę, że powodem zgromadzenia na pewno nie jest zwykła sprzeczka o miedzę. - Huh, każda wymówka jest dobra, żeby nie pracować. - stwierdziła rudowłosa, przeciągając się. - Zwłaszcza przy takiej ładnej pogodzie. - No. - zgodził się Gourry, zawierając w tym krótkim słowie bezgraniczne poparcie dla linusiowej teorii. A potem równie zgrabnie ją obalił. - Albo przeszkadza im ten kopczyk z kości. Czarodziejka zmrużyła oczy, usiłując wypatrzeć między zgromadzonymi to, co szermierz z racji wysokiego wzrostu wypatrzył bez trudu. Przyśpieszyła, szybko pokonując dystans dzielący ją od rolników. Z bliska zauważyła, że wyglądają na zniesmaczonych i zdenerwowanych. A prawdopodobnie przyczyną tych wzburzonych emocji był kopczyk z kości, jak to jej towarzysz zgrabnie ujął. Zawierał zresztą nie tylko kości, ale także resztki mięsa, przerytą ziemię, rozdarte na strzępy i krwią splamione tekstylia a także, najbardziej malowniczy element; ludzką nogę obutą w trzewik, odszarpniętą od ciała na wysokości uda. Noga, jak się czarodziejka mogła z bliska przekonać, wskazywała wyraźnie na płeć niewieścią. Czy może raczej nieśmiało ową płeć sugerowała zgrabnością, okrwawioną pończochą w drobny kwiatowy wzorek i lekkim obcasikiem, który noszącemu miał najwyraźniej dodać kilka centymetrów. - Tak dłużej być nie może! Trzeba nam do księcia słać, co by tu kogo w nasze strony przysłał. - ryknął chłop z widłami nad linowym uchem. - Strach do lasu iść, strach dzieci na pole puścić. - zawtórowała mu baba w kraciastej spódnicy. Gourry powoli obszedł kopczyk, oglądając ze wszystkich stron. - My już do księcia słalim. - odparł brodaty, starszy mężczyzna, przyglądając się krążącemu szermierzowi i rudowłosej czarodziejce. Lina wyczuła, że to jest ten moment, w którym wszyscy spodziewają się z jej strony paru słów. Zazwyczaj nie przepuściłaby takiej okazji. Ale coś jej w tej scence nie pasowało. Szermierz chyba podzielał jej zdanie, bo kręcił przecząco głową, obchodząc kopczyk w drugą stronę. - Zanim kogo przyślą, smok nas wszystkich wyżre. - załamała ręce inna kobieta. Na jej plecach, niepomne harmideru, spokojnie spało niemowlę. - Wyżre nas do ostatka. - Sami ogłoszenie dajmy! Przez miasteczko trakt idzie. - zapalił się wąsacz z widłami, znów niechcący wykrzykując pierwsze zdanie tuż nad uchem czarodziejki. Lina powstrzymała odruch kopnięcia go w goleń do momentu, aż dowie się wszystkiego. - To kosztuje. - przypomniał brodacz. - E tam, smok tego nie zrobił. - stwierdził Gourry swobodnie, kierując te słowa do rudowłosej. Czarodziejka obróciła się do niego. Podobnie zresztą jak reszta zebranych. Zaraz posypały się głosy oburzenia. - To co, sami sobie usypalim śmiecia, aa? - zapytała baba z kraciastą spódnicą. - A jak nam książę też nie uwierzy i nikogo nie przyśle? - stresowała się młoda matka, ponownie załamując ręce. - To ogłoszenie damy. - uspokoił brodacz, łypiąc groźnie na Gourry'ego. - Przejezdni, tfu. Lina dokonała w myślach kilku obliczeń. Teoretycznie mogła podpalić najbliższy stóg siana, co dałoby im wystarczająco czasu na szybkie oddalenie się od tłumu. Zwłaszcza, że panowie dalej dzierżyli widły i inne narzędzia pracy. - Jakieś duże zwierze zeżarło krowę, zgoda. - odparł jasnowłosy szermierz. - Widzisz, to są stare kości. Tylko ta noga jest nowa, o. Krew jest jaśniejsza. Tubylcy przestali ściskać nerwowo swe narzędzia pracy i spojrzeli ponownie na kopczyk. Kilku zaczęło go nawet obchodzić, jak Gourry wcześniej. - Jużci, prawdę gada. - stwierdził jeden, zdejmując czapkę i drapiąc się w prawie łysą głowę. - Ino kto by tu takie paskudztwo zniósł? I u licha skąd? Lina ujęła się pod boki. - Zdaje się, że dostaliście państwo wyraźne ostrzeżenie. - zauważyła gromkim głosem. - Ktoś wie, czyja to noga? - zapytała, usiłując się nie krzywić. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, zebrani spojrzeli po sobie i zgodnie zamilkli. Nikt nie chciał się przyznać do bliższej znajomości z nogą, wiadomo bowiem było, że następne pytanie będzie dotyczyło wiedzy o miejsce pobytu oderwanej reszty. A ślady, jak wykazały obserwacje towarzysza czarodziejki, przestały jednoznacznie wskazywać na smoczy brzuch. Lina westchnęła ciężko. - A czy ktoś się chociaż domyśla tożsamości tej... ofiary? - zapytała, na sekundę zerkając tęsknie w kierunku stogu siania. Znów odpowiedziała jej cisza, tym razem upstrzona pochrząkiwaniem i szuraniem butów o ziemię. Tym razem jednak rudowłosa nie przerwała milczenia. - Pewności nie ma, panienko. - odezwał się w końcu ten brodaty, który wcześniej narzekał na koszty. Najprawdopodobniej cieszył się szacunkiem z racji wieku i wyjątkowo powolnego sposobu wyrażania opinii. - Możliwe, że to jedna z cór kupców. Z miasteczka, o tam. - machnął flegmatycznie dłonią w kierunku, gdzie wedle teorii Liny powinien znajdować się dom znajomej im Złotej Smoczycy. - Na targu mówili, że średnia z domu uciekła. - wtrąciła matka śpiącego niemowlęcia. - W mieście gadają, że syn hrabiego na nią urok rzucił. - dodała lękliwie. - Duby smalone. Banialuki. - prychnał jej towarzysz z widłami. - Toć to średnia uciekła, jużci, ale coby się czarów uczyć. Idź mi, babo, z tymi urokami. - zdenerwował się widocznie, rzucając wymowne spojrzenie na czarny płaszcz Liny. Młoda matka zarumieniła się mocno i zamilkła na dobre, co natychmiast wykorzystała śpiąca dotąd progenitura. Dziecko wydarło się w niebogłosy, wywołując skrzywienie się wszystkich zebranych. Oprócz Gourry'ego, który wydawał się już znudzony całą sprawą.Lina odsłoniła uszy dopiero, gdy berbeć został skutecznie uciszony poprzez zastosowanie smoczka. Westchnęła cierpiętniczo i przez kolejne pół godziny sprytnymi pytaniami wyciągnęła z zebranych przy makabrycznym kopczyku wieśniaków dosyć spójną historię. Otóż w miasteczku, do którego nomen omen wybierała się czarodziejka razem z Gourrym, mieszkało sporo kupców a najbogatszy z nich, niejaki pan Berk miał syna utracjusza i trzy piękne córki. Z których jedna, najstarsza, bardzo młodo wyszła za mąż. I to dosyć pechowo, bo wybranek serca kupieckiej córki wyraźnym afektem darzył karty i wino i często z bratem żony wybierał się szaleć po okolicznych miasteczkach za ciężko zarobione pieniądze teścia. Pozostałe córy Berka jak dotąd nie miały okazji stać się obiektem plotek, kiedy naraz średnia ogłosiła wszem i wobec, że wybiera się do stolicy by studiować Białą Magię. Pod okiem niejakiego hrabiego, o którym Lina jak dotąd nie słyszała. Przewidywalnie tatuś nie był tym planem zachwycony i zamknął córkę w domu na trzy spusty, ale ta podobno uciekła pod osłoną nocy. - Urzekająca historia. - stwierdziła czarodziejka cierpko. Zbliżała się pora drugiego śniadania. I na dodatek robiło się coraz bardziej upalnie. - Czyli ktoś powinien powiadomić ojca tej dziewczyny o... znalezisku. - wskazała na smętną kupkę, nad którą już unosił się rój much. - Trza cholerstwo rozj... rozebrać. - poprawił się łysawy jegomość z czapką. - Jeśli jej wielmożna czarodzijka dobrodzijka łaskawie pozwoli... - dodał uniżenie, zerkając na rudowłosą. - Najpierw trzeba to rozebrać i schować gdzieś tę... ten fragment ciała. - odparła jej wielmożna czarodziejka dobrodziejka wcale nie łaskawie. - Zabezpieczyć, żeby się nie zepsuło. Zebrani znów zaczęli szemrać między sobą. Ale Lina już się temu nie przysłuchiwała, zamiast tego przyglądając się brodatemu flegmatykowi. Ten po dłuższej chwili skinął jedynie głową. Natychmiast męska część spontanicznego zgromadzenia, pod przewodnictwem Gourry'ego, sprawnie pozbyła się tej części kopczyka, która uniemożliwiała wygrzebanie odrąbanej nogi. Następnie wszystkie części mogące pomóc w zidentyfikowaniu zamordowanej osoby zostały z pietyzmem złożone na czystym kawałku płótna. Lina rzuciła na to wszystko odpowiednie zaklęcia. - Mościa wielmożna panno czarodziejko, prosim wielmożną pannę i towarzysza panny na gościnę, pod dach Goma. - zaprosiła jedna z bab. Ku zdumieniu szermierza, rudowłosa przyjęła zaproszenie.
~*~
- Co tak późno, nie mogłeś trafić z powrotem? - wyszczerzyła się czerwonooka. Fakt, trudno było trafić do tego dziwnego miejsca, nawet jeśli się miało wcześniej przewodnika. Na szczęście Zelgadis miał wprawę w zapuszczaniu się w dziwne, trudno dostępne miejsca. A poza tym nie odszedł wcale zbyt daleko od wczorajszej wizyty. - Już się tak nie dziw, było jasne, że wrócisz. - westchnęła Merle, podnosząc się z ogromnego, omszałego kamienia. Bez pomocy kogoś z zewnątrz szaman nigdy nie dostałby się do obozu podróżników. Dlatego umówili się, że w razie, gdyby się jednak zdecydował, spotkają się ponownie właśnie w tym miejscu. - Przepraszam za kłopot. - odparł Zelgadis cierpko, rozglądając się. - Gdzie mój wczorajszy przewodnik? - Kto inny zaprząta teraz jego uwagę. - odparła czerwonooka, wzruszając ramionami. - I żaden kłopot, najwyżej kto inny by cię odebrał. Gotowy, szamanie? Uwaga chimery została przyciągnięta przez jakiś ruch w krzakach, ale po kilku sekundach napiętego oczekiwania stało się jasne, że to tylko jakieś małe zwierzę. - Tak. - potwierdził Zel, ponownie skupiając się na swojej przewodniczce. Odziany w beże od stóp do głów, włączając w to długą pelerynę z kapturem i maskę zasłaniającą większą część twarzy, stanowił niezły kontrast dla lekko odzianej dziewczyny. Merle przeciągnęła się, a szaman znów spojrzał w kierunku, skąd wcześniej dobiegał alarmujący szelest. Dzięki temu nie musiał przyglądać się odsłoniętej i opalonej skórze dziewczyny. - To do dzieła. Masz jakieś imię, tak w ogóle? - zapytała, zerkając przez ramię. Ruszyła pewnym krokiem w gęstwinę, nie przejmując się chaszczami. - Zelgadis. - mruknął Zel. - Zelgadis Greywords. - Długie imię. Ja jestem Merle, ale babcia już ci to pewnie wczoraj mówiła... Powiedz mi zatem, Zelgadisie, często ci się zdarza płacić ciałem za przysługi? - zapytała lekkim tonem. Chimera zmyliła krok. - Słucham? - ni to prychnął, ni to zakrzyknął Zel, zatrzymując się pośród zarośli. - Chyba źle to ujęłam. - czerwonooka zmarszczyła jasne brwi. Kiedy odwracała się w jego stronę, można było dostrzec niewielki ślad białych odrostów na jej różowej głowie. - Chodzi mi o to, że jesteś gotowy na naprawdę drastyczny ruch. Zastanawiam się po prostu, co cię do tego skłania. Zamiast odpowiadać, Zelgadis po prostu odciągnął maskę i szal, a następnie odrzucił kaptur do tyłu. Zabłąkane promienie słońca natychmiast odbiły się od metalowej powierzchni włosów. - Hmm. - Merle obrzuciła go uważniejszym spojrzeniem, po czym ruszyła dalej w mieniącą się w słońcu zieleń. - Czyli powody osobiste.
Ten nowy fragmencik miał być później, ale siedział mi w głowie już od dłuższego czasu i chciałam się go pozbyć. No, przynajmniej częściowo.
|
| Meitsa - 2014-02-22 19:19:59 |
Ładnie, ładnie. Robi sie ciekawie. Jak są kości i trupy od razu papa mi sie śmieje :D Mówisz, ze masz problem z Lina, zastanawiam sie czy by tak powiedziała o chlopach, bo rozumiem, ze to miała być kąśliwa uwaga.
|
| Charat - 2014-02-22 19:43:54 |
W porządnym fiku chociaż jeden trup być musi, chociażby statysty XD
Z problematycznością Liny miałam na myśli, że nie mam na nią weny. Ale muszę napisać scenę, zanim przefrunę dalej.
|
| Meitsa - 2014-02-22 20:09:08 |
Pociesz się tym, że Lina jest w parze z twoim ulubieńcem, więc jakoś powinno pójść :D
|
| Rinsey - 2014-02-24 18:49:48 |
Krótki fragment, ale robi ochotkę na więcej :D Ja akurat z Liną nigdy nie mam problemów, ale za to często mam zastoje w scenach z Xellossem i Gourrym. W przypadku tego pierwszego mam świadomość, ze to najbardziej lubiana postać w Slayersach i w jego przypadku wszelkie OOC będzie najmniej "darowywalne", a z Gourry'ego łatwo można zrobić zupełnego kretyna, którym Gourry przecież nie jest....
|
| Charat - 2014-03-16 20:15:13 |
Hah, generalnie Lina zawsze sprawia mi problemy, jak mi smutno albo jakoś do dołu. Za to Gourry jest fantastyczny, Gourry mi zawsze wyjdzie.
No dobra, pora odrobinkę dopisać.
|
| Meitsa - 2014-03-18 15:28:06 |
Nuuuu, krótkie ale klimatyczne. Podoba mi się :) Szczególnie to, że zwracasz uwagę kto jak mówi. Też tak próbuje, ale mam wrażenie, że tobie to lepiej wychodzi :) Chcę więcej Gourriego!
|
| Charat - 2014-03-18 16:59:22 |
Trzeba zwracać, bo generalnie jak się potem akcja skupi na interakcjach między 'naszymi' bohaterami, to nie będzie okazji do pobawienia się językiem XD
Oj tam, idzie ci bosko. Nie bądź wobec siebie zbyt surowa, od surowej krytyki to są czytelnicy XD
Postaram się dać więcej Gourry'ego. Jak nie w tym kawałku to w następnym. Gourry zasługuje na dużo, dużo miłości <3
|
| Meitsa - 2014-03-18 21:01:24 |
Wyobraziłam sobie uchachanego Gourriego ściskającego wszystkie forumowe niewiasty :D A w tyle płonąca Lina... ^^'
|
| Charat - 2014-03-19 00:14:37 |
Jakby tak całkiem się sfajczyła, to można by jej ukraść Gourry'ego... ah, rozmarzyłam się XD
|
| Charat - 2014-07-02 23:01:26 |
Jest wena, jest Zelgadis, jest intryga.
Tak a propos Filii wychowującej Vala... znalazłam coś takiego: http://careful-knives.tumblr.com/post/9 … inainverse
|
| Rinsey - 2014-07-03 19:30:48 |
To jest po prostu przeurocze!!! *.* A te kuleczki z ostatniej ilustracji wyglądają jak podebrane Xellosowi ;D
A jak jest wena, to tylko zacieram ręce i czekam na jej owoc ;)
|
| Meitsa - 2014-07-03 20:48:01 |
Lubię twój styl :) Wyraźnie sie różni i widać wplyw gier mmo. Z jednej strony kolokwializmy trochę kłują mnie w oczy, ale właśnie dzięki nim czyta sie to dobrze. Ciekawi mnie wątek Zela :) chociaż wątek Liny i Filii tez... Duzo sie dzieje jak na początek!
Te grafiki są boskie! W ogóle jaki to unikat na skale Slayersow, a ile wnoszą w wyobrażenie o Filii i Valu :D
|
| Rinsey - 2014-07-05 12:38:36 |
Rany, jaka ze mnie ślepota. Zapomniałam już, że jak dodajesz nowy fragment to aktualizujesz główny post i nie zauważyłam od razu nowego fragmentu, ale już nadrobiłam zaległości i przeczytałam :) Kawałek jest po prostu świetny. Fantastycznie bawisz się językiem, czytanie to czysta przyjemność. Kwestie chłopskie są po prostu bezbłędne :D i naprawdę rewelacyjnie piszesz Gourry'ego! Bardzo mnie też cieszy pojawienie się Zela. Oj, naprawdę jestem ciekawa, jak się będą rozwijały i przeplatały wszystkie te wątki :)
|
| urwena - 2014-07-15 17:34:12 |
Ja tylko moge przytaknac dziewczynom. Swietny styl i slownictwo. A chlopi mi przypominaja scenke ze Shreka- Mowio ze orgy robio z kosci chleb...
|